Strony

niedziela, 29 listopada 2015

ANNIHILATOR - Suicide Society (2015)

To się narobiło w obozie Annihilator. Jeden z najbardziej rozpoznawalnych bandów grających thrash/speed metal pożegnał się z Davem Paddanem, który wniósł sporo do tej kapeli. Teraz miejsce zajął Aaron Homma i zespół wydał 15 album zatytułowany „Suicide Society”. Gdzieś tam Jeff Waters i spółka chcieli nawiązać do przeszłości i takich albumów jak „king of Hell”, ale ta sztuka nie do końca wyszła. W efekcie wyszła papka, w której więcej wpływów Megadeth czy Metallica aniżeli samego Annihilator. O ile płyta robi wrażenie pod względem brzmienia, jak i miłej dla oka okładki, o tyle kiedy zagłębiamy się w zawartość to można odnieść wrażenie, że płyta stworzona została szybko i niechlubnie. Za dużo nie potrzebnych motywów i wypełniaczy, które ni jak się mają do całości i thrash metalowego grania. Gdzieś uleciała energia, pomysłowość i agresja, która tak wybija się z „Annihilator”, który ukazał się w 2010 r. Na pewno dobrze prezentuje się złowieszczy otwieracz w postaci „Suicide Society”. Mniej już ważne, że brzmi to jak mieszanka Metallica i Megadeth. Mocny riff, ciekawa praca sekcji rytmiczne i w końcu pomysłowe solówki napędzają jakże ciekawy „My Revenge”. Tak to jest stary dobry Annihilator. Nie potrzebne były tutaj eksperymenty typu „Snap”, który przemyca pewne aspekty komercji i jakiegoś psychodelicznego rocka. Agresywny thrash metal w starym stylu mamy w rozpędzonym „Crepin Again”, z kolei speed metal pełną gębą „Narcotic Avenue”. Te dwie perełki z pewnością pokazują, że album ma sporo atutów i szkoda, że gdzieś tutaj wepchano taki „Snap” czy nijaki „The one You Serve”. Najlepiej Annihilator wypada przy szybkich kompozycjach i dlatego serce szybciej bije przy takim „Break, Enter”, z kolei najbardziej się wyróżnia „Every Minute” jeśli chodzi o stylizację. Tak jak cały album kipi energią i agresją, tak tutaj zespół ucieka w stronę heavy metalu czy hard rocka. Może nie jest to najlepsze dzieło kanadyjskiej formacji, ale z pewnością wstydu nie przynosi. „Suicide Society” przebija „Feast”, ale nie robi takiego wrażenia co „Annihilator” z 2010r.

Ocena: 7.5/10

3 komentarze:

  1. Ocena porażka, podobnie jak i cała płyta.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przyjacielu, wrazenie to robily albumy set the world on fire czy never neverland

    OdpowiedzUsuń
  3. Wpis odnośnie Aarona Homma brzmi jakby chłop zajął miejsce za mikrofonem, a przecież jest tylko gitarzystą (i to tylko na koncertach bo w studiu jak wiemy nie miał szans się wykazać). Poza tym recka oddaje dobrze zawartość płyty, choć mnie osobiście bardzo podoba się "Snap" :) Band miał wiele tego typu kawałków w przeszłości i nie gryzie się to wcale z nowym materiałem. Zdecydowanie za dużo tu wypełniaczy, ale jak dla mnie album przebija "Annihilator", który był najsłabszym albumem formacji. Reklamowany swego czasu 66 solówkami, a po wysłuchaniu wielokrotnym krążka nie pamiętam żadnej :)

    OdpowiedzUsuń