Strony

sobota, 21 listopada 2015

MYNDED - Dead End Paradise (2015)

Uwaga niemiecki Mynded rusza by podbić niemiecką scenę metalową, a już z pewnością ich celem jest namieszać w thrash metalu. Młoda, ambitna i nie bojąca się niczego kapela działa od 4 lat, ale już wypracowali swój styl, zyskali uznanie słuchaczy, a ich debiutancki album „Dead End Paradise” to dzieło dopieszczone i kompletne. Nie kombinują i starają się grać stary oldschoolowy thrash metal, który przypomina stare czasy Testement, Exodus czy Antrax. Jednak panowie nie mają zamiaru stawać się klonem którejś z kapel i zależy im by mieć swój własny styl. Może nie tworzą niczego odkrywczego, ale z pewnością mają swój pomysł na ten gatunek. W ich muzyce są takie podstawowe aspekty gatunku jak agresja czy zadziorność, ale jest też miejsce na bawienie się motywami, na urozmaicenie i duże pokłady melodyjności. To jest właśnie atut niemieckiej formacji, która wie jak wykorzystać te cechy na swoją korzyść. Ich debiutancki album już na samym wstępie przyciąga uwagę ciekawą i miłą dla oka okładką. Plusem jest to, że nie od razu nam zdradza czego mamy się spodziewać po zawartości. Liderem grupy jest Niko Lambrecht, który pełni rolę wokalisty i gitarzysty. Jako wokalista to nie można mu nic zarzucić, bowiem śpiewa agresywnie i z taką nutką punkowego feelingu. Z kolei jego popisy gitarowe z Alexandrem Li są poukładane, pomysłowe i nastawione na melodyjność. Dzięki temu album nie nudzi i dostarcza nam sporo emocji. Cały czas się coś dzieje i nie ma czasu na nudę. Zespół zadbał o każdy detal, bowiem nawet brzmienie jest dopracowane i idealnie podkreśla agresywność materiału. Na płycie znajdziemy 10 utworów, które dają ponad 40 minut muzyki. „Kill or be killed” to taki typowy otwieracz, który ma być pokazem mocy. Od razu zespół atakuje nas ostrym riffem i tempo też jest odpowiednio dopasowane. Brzmi to niezwykle obiecująco i chce się zagłębiać jeszcze bardziej w ten album. Taki zadziorny i rytmiczny „Devestation” zabiera nas w rejony Anthrax czy Destruction. Słychać, że zespół wie jak tworzyć prawdziwy hit i nikt by nie powiedział, że to ich pierwszy album. Mynded potrafi też nieco kombinować i wtrącać progresywnego feelingu jak w „Nuclear Downfall”. Nawet momentami tak ostro chłopaki grają, że ocierają się o death metalu i tak jest właśnie w przypadku energicznego „Driven into War”. Najdłuższym i zarazem najbardziej pomysłowym utworem na płycie wydaje się być „Humanity faded Away”. Zespół bawi się tutaj tempem i motywami. Tak więc raz jest heavy metalowo, a raz thrash metalowo. Idealna podróż do klasycznych albumów thrash metalu. Dalej mamy przebojowy „No regrets”, który ma sporo cech speed/power metalu, czy złowieszczy „Upwaving Anger”, który pokazuje jaki potencjał drzemie w zespole. Zaskakuje fakt, że zespół znakomicie w wypada w kwestii komponowania utworów i właściwie każdy utwór zachwyca. Nie ma słabych utworów i to tylko pokazuje z jakim zespołem mamy do czynienia. Na sam koniec płyty mamy melodyjny „T.L.A.S” i tytułowy „Dead End Paradise”, który jest kwintesencją thrash metalu. To wszystko tylko potwierdza jakość debiutu Mynded. Płyta jest dopracowany i niemal bezbłędna. Jeszcze troszkę popracować nad urozmaiceniem i elementem zaskoczenia i będziemy mieć następnym razem perfekcyjny album. Póki co debiut nastawia pozytywnie i z pewnością stawia band w dobrym świetle, otwierając im furtkę do świata sławy. Mają potencjał, grają na wysokim poziomie, więc wszystko przed nimi. Gorąco polecam, nie tylko fanom thrash metalu. Jedna z najlepszych pozycji w thrash metalu jeśli chodzi o rok 2015!

Ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz