Strony

sobota, 14 listopada 2015

NIGHTFEAR - Drums of War (2015)

12 listopada 2015 to dzień premiery nowego dzieła hiszpańskiej formacji Nightfear. Mało znana kapela stara się być bandem pokroju Gamma Ray,Primal Fear czy Bloodbound. Chcą grać ostry, prosty i pełen energii heavy/power metal, który łatwo i szybko zapadnie w pamięci. Wszystko budują w oparciu o dynamiczną sekcję rytmiczną, zgrany duet gitarzystów w postaci Ismaela i Victora czy wreszcie na specyficznym wokalu Lorenzo. Każdy element ma swoją wartość i razem stać ich na wiele. Najlepszym tego dowodem jest ich drugi album „Drums of war”, który jest swoistą kontynuacją debiutu, z tym że jest to krok na przód w ich twórczości.

To już 7 lat działania tej hiszpańskiej formacji i może jeszcze nie są tak znani i tak uwielbiani, ale trzeba przyznać że znają się na rzeczy. Potrafią tworzyć petardy i kawałki, które chce się słuchać i to kilka razy. Ich muzyka potrafi porwać i zapaść w pamięci a to już coś. Kapela ma jednak as w rękawie a jest nim bez wątpienia wokalista Lorenzo. To właśnie on dość często odwraca naszą uwagę i pokazuje że potrafi śpiewać agresywnie, emocjonalnie i mrocznie kiedy trzeba. Z pewnością odnajduje się w tym co wygrywają gitarzyści. Nowa płyta to przede wszystkim spora dawka melodyjności i jest naprawdę wiele ciekawych motywów, które na długo zostają w pamięci. Jedynie co nie przekonuje to nieco niszowe brzmienie i pozbawiona klimatu okładka frontowa. Znacznie lepiej prezentuje się sama muzyka, która zdobi ten album. Na pewno kapela wie jak rozpoczynać album i „Path of Victory” utrzymana w stylu Juds Priest to strzał w dziesiątkę. Kawałek jest agresywny, melodyjny i pozytywnie nastraja słuchacza i chce się już tylko większej dawki takiego heavy/power metalu. Dalej mamy bardziej klasyczny „The Prophecy”, w którym zespół zabiera nas w rejony Helloween czy Gamma Ray, co całkiem dobrze im wychodzi. Jednak znacznie gorzej zespół radzi sobie z wolniejszymi motywami i z wykorzystaniem toporności, co słychać w ponurym „Sands of Fire”. Czasami zespół przesadza z szybkością i wdziera się odrobina chaosu i w sumie dobitnie to słychać w „The Duel”. Jednak właśnie w takich klimatach zespół wypada najlepiej i nic dziwnego że to one zdominowały ten album. Do grona tych najciekawszych utworów na pewno warto zaliczyć rozpędzony „Breakout” czy przebojowy „Farewell”, który też przywołuje na myśl wiele klasycznych albumów heavy/power metalowych. To akurat żadna ujma dla zespołu, a jedynie pochwała że radzą sobie naprawdę dobrze. Najsłabszym utworem na płycie jest niestety miałka i nijaka ballada w postaci „Miracle” i właściwie znów prawdziwa frajda zaczyna się z Helloweenowym „The Wrath of the Gods”. Warto też tutaj zwrócić uwagę na rozbudowany „Drums of War” czy złożony z 3 utworów „Triumph of The Fallen”.

Trzeba przyznać, że zespół dość dobrze rozpoczął ten album, ale potem pojawia się kilka zgrzytów i album nieco traci na wartości. Zespół potrafi grać i komponować dobre kompozycji, brakuje im tylko czasami ogłady i stanowczości. Muzyka jest pełna dobrych i chwytliwych melodii i właściwie drzemie w nich potencjał. Jeszcze wszystkiego nie pokazali i na pewno z czasem jeszcze bardziej się rozwiną. Póki co radzą sobie dobrze i warto zapoznać się z ich najnowszym dziełem „Drums of War”.

Ocena: 7/10

1 komentarz: