Król melodyjnego
metalu jest tylko jeden. Jest nim od lat axel Rudi Pell, który
jako jeden z nie wielu oddaje hołd dla Rainbow, Black Sabbath czy
innych podobnych klasycznych bandów. Jest to jeden z tych
muzyków, który wypracował swój styl i jakość,
który nie potrzebuje poszukiwania nowego swojego ja i nowego
stylu. Jest rozpoznawalny przez swoje partie gitarowe, finezyjne
solówki i klimatyczne kompozycje, które wciągają w
ten magiczny świat. Każdego roku coś ciekawego wydaje, a same
albumy ukazują się regularnie co dwa lata. Czy Axel Rudi Pell może
nas jeszcze czymś zaskoczyć? Nie, to nie jest tego typu muzyk co
jeszcze chce coś poeksperymentować i stworzyć coś nowego. Jemu
dobrze jest w swoim świecie i mimo pewnej wtórności taka
muzyka wciąż zachwyca i wzbudza emocje. „Game of Sins” to nic
innego jak album typowy dla Axela Rudi Pell. Tutaj nie ma niczego
nowego, obyło się bez niespodzianek, które może niektórzy
wyczekiwali. Jednak mimo wszystko nowe wydawnictwo jest o tyle
niespodzianką, bo jest bardziej klasycznym albumem.
Stabilizacja to jest coś
co charakteryzuje Axel Rudi Pell. Sprawdzony skład, sprawdzony styl,
umiejętność tworzenia hitów i to wszystko sprawia że płyty
Axela cieszą się takim zainteresowaniem. Nie ważne który to
jest album zawsze mamy zapewniony odpowiedni poziom, jest ta jakość
muzyki jaką powinien zagwarantować prawdziwy król
melodyjnego metalu. Axel umiejętnie przemyca sprawdzone riffy,
solówki i przeistacza w nowe kompozycje. Mamy tutaj wyraźne
nawiązania do „The Crest” czy „Shadow zone”. Jest mieszanka
szybkich i energicznych kompozycji, kompozycji bardziej hard
rockowych, bardziej klimatycznych i tych bardziej epickich. Nie można
narzekać na urozmaicenie i charakter płyty, bo tutaj zadbano o
każdy szczegół. Soczyste brzmienie, w którym jest
pazur i krystaliczna czystość to w sumie stały punkt programu. Tak
samo można napisać o niestarzejącym się wokaliście Johhnym,
który jest jednym z najbardziej znaczących wokalistów
heavy metalowych. Świetnie buduje napięcie i klimat w
poszczególnych kawałkach. Bez niego ciężko sobie wyobrazić
Axel Rudi Pell. Jest tym, który wzniósł ten zespół
na wyżyny. Zespół znakomicie się rozumie i przez lata udało
im się wykształcić odpowiedni schemat. Mimo lat, mimo tylu płyt
wciąż robi to wrażenie i chce się jak najwięcej takiej muzyki
słyszeć. Nowy album to żadna nowość i można się pokusić, że
to wszystko już było. Owszem, ale metalu Axel Rudi Pell nigdy za
wiele. Co troszkę pozytywnie zaskakuje to z pewnością okładka,
która kusi swoją pomysłowością i głównym motywem.
Bardzo dobrze wprowadza nas w całość równie klimatyczny co
okładka „Lenta fortuna”. Jak dla mnie jest to
jeden z najlepszych otwieraczy Axela. Troszkę przypomina „Walls of
Jericho” Helloween. Do przewidzenia było, że drugi utwór
będzie szybszy. „Fire” to rasowa petarda w stylu
Axela. Tutaj nie ma zaskoczenia, nie ma fajerwerków, nie ma
może czym się zachwycać, ale nie ma zawodu. Cieszy szybsze tempo,
ostry riff i styl na miarę „The Crest”. Jednak Axel miewał
lepsze petardy w swojej karierze. Znacznie ciekawszym kawałkiem jest
nieco hard rockowy „Sons in The Night” i tutaj Axel
zabiera nas do połowy lat 90. Pomysłowy riff, dobrze urozmaicona
sfera melodyjna i mamy naprawdę ciekawy kawałek, w którym
dzieje się sporo. Tytułowe kompozycje Axela zawsze budziły
największe zainteresowanie i w sumie stanowiły opus magnum danej
płyty. Z „Game of Sins” nie jest inaczej. Ta
kompozycja jest wizytówką tego albumu i w sumie można ją
uznać za najlepszą na płycie. Stonowane tempo kreowane na miarę
płyt Black Sabbath, riff ostry i potęgujący mroczny klimat i seria
ciekawych popisów gitarowych Axela. To jest właśnie czego
możecie się spodziewać po tym utworze. Bardzo podoba mi się
forma, stylizacja, a także melodie jakie tutaj Axel wygrywa.
Klasyczny Axel z czasów „Black Moon Pyramid”. Kolejną
petardą na płycie jest energiczny „Falling Star”.
Mocna sekcja rytmiczna i dynamiczna gra Axela dodaje kopa temu
kawałkowi. Do tego w końcu refren, który buja i zachęca do
śpiewania. Takich przebojów brakowało mi na „Into the
Storm”. 6 minutowa ballada „Lost in Love” urzekła
mnie swoją formą i głównym motywem. Jedna z ciekawszych
ballad jakie stworzył Axel i skojarzenia z płytą „The Tales of
the Crown” są jak bardziej na miejscu. Płytę promował od samego
początku hard rockowy „The king of Fools”, który
miał przypomnieć nam klasyka „Fool Fool” i w sumie nawet
Axelowi ten zabieg wyszedł. Drugim moim faworytem obok tytułowego
kolosa jest mroczny i marszowy wręcz „Till the world says
goodbye”. Jest to kolejny kawałek, który ma sporo
elementów stylu Black Sabbath. Emocje potrafi też wzbudzić
klimatyczny 8 minutowy „Forever Free”, który
z jednej strony jest epicki i podniosły, a z drugiej emocjonalny i
pełniący rolę ballady. Ciekawa mieszanka. Całość zamyka „All
long the Watchtower”, który jest jakby hołdem dla
twórczości Ritchie Blackmore'a.
Axel znowu tego dokonał.
Znowu nagrał album, który może powalczyć z najlepszymi
płytami. Nagrał krążek urozmaicony, przemyślany, dojrzały, a z
pewnością niczym nieustępujący innym jego klasykom. Może nie ma
już takiej frajdy, takiego zaskoczenia jakie było na wcześniejszych
płytach, ale to można wybaczyć przy takiej frekwencji i takie
liczbie nagranych albumach. „Game of Sins” to klasyczny Axel Rudi
Pell taki jaki znamy z „Black Moon Pyramid”, „Shadow Zone”
czy „The Crest”. Można brać w ciemno.
Ocena: 8.5/10
"All long the Watchtower"hołdem dla Blackmore'a?!!!Lubię czytać Twoje recenzje,zgadzam się z oceną płyty,ale takiej ignorancji u doswiadczonego recenzenta się nie spodziewałem......Gabriel
OdpowiedzUsuńKawałek w oryganale stworzony przez Boba Dylana, potem zrobiony jeszcze lepiej przez Hendrixa, ale w coverze Axela jest klimat Blackmore'a. Więcej słyszę jego wpływów, aniżeli Hendrixa. O to mi w sumie chodziło. Mogłem lepiej to spreceyzować :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Łukasz Frasek