Strony

piątek, 11 grudnia 2015

MORBID SAINT - Destruction System (2015)

Ostatnim czasy co raz więcej napotykamy kapel, które działały w latach 80 czy 90 i powracają po dłuższej przerwie. Zazwyczaj są to zespoły, które cieszyły się wielkim zainteresowaniem i zdobyły swój status. Takie powroty to fajna sprawa, bo można znów posłuchać zespoły z przeszłości, które potrafiły namieszać na rynku muzycznym i które potrafi nagrywać wartościowe albumy. Jest też jednak zawsze to ryzyko, że zespół tylko zniszczy to co osiągnął, a wtedy nie jest odbudować zaufanie fanów. Wielu kapelom jednak udało się nawiązać do klasycznych albumów i odnieść sukces mimo pewnych zmian. Amerykański Morbid Saint powstał w 1982 r i zapisali się w historii thrash metalu dzięki świetnemu debiutowi w postaci „Spectrum Of Death”. Od tamtego dzieła minęło w sumie 25 lat i zmienił się nie tylko styl, ale i czasy. Ciężko dzisiaj o taki thrash metal jaki oni grali przed laty. „Destruction System” to najnowsze dzieło Morbid Saint, które jest ich biletem do świata żywych.

Morbid Saint ten znany nam z końcówki lat 80 i lat 90 był agresywny, mroczny, momentami brutalny i ocierający się o Death metal. Była to muzyka poruszająca kwestie zła, śmierci, piekła i szatana i była w tym wszystkim bardzo naturalna. W dzisiejszych czasach ciężko o coś takiego, bo wszędzie pełno sztucznego i pozbawionego duszy brzmienia. Często to właśnie technika odgrywa ważniejszą rolę niż samo to co grają muzycy. Tak więc obawy o powrót Morbid Saint były postawne. Zwłaszcza, że z dawnego składu został charyzmatyczny wokalista Pat Lind i gitarzysta Jay Visser, którzy przyczynili się do sukcesu „Spectrum of Death”. Zespół zasiliła nowa sekcja rytmiczna, a Marco Martell w 2015 r dołączył już jako drugi gitarzysta. Nowa krew, nowi ludzi, nowe pomysły, a styl i komponowanie utworów nie uległo zmian. Mimo upływu czasu, wciąż Morbid Saint brzmi brutalnie i tak naturalnie. To co wydawało się nie możliwe okazało się możliwe i zespół nagrał album nie wiele gorszy niż debiut, który okazał się w 1990 r. Nowy materiał jest treściwy, pełen energii, a co ważne zachowuje te wszystkie cechy z „Spectrum of Death”. Nie brakuje mrocznego klimatu, agresywnych riffów, szybkiego tempa. To składa się na idealną całość. Może i intro nie jest w pełni trafione, ale tytułowy kawałek „Destruction System” brzmi bardzo klasycznie. Dalej jest jeszcze lepiej. Mamy techniczny i urozmaicony „Darkness Unseen”. To jest przykład, że Morbid Saint jest w formie i potrafi nagrać kawałki na miarę tych z pierwszej płyty. Tak samo dobrze wypada rozpędzony i agresywny „Depth of Sanity”, który przemyca to co najlepsze w thrash metalu. Na płycie jest sporo prawdziwych petard i wystarczy odpalić „Disciples of Discipline” czy „Halls of terror”. Co może się podobać to z pewnością masa ostrych i mocnych riffów. Praca gitarowa stoi na wysokim poziomie i od początku do końca dzieje się naprawdę sporo w tej sferze. Zespół cały czas serwuje thrash metal na wysokim poziomie, jednocześnie nie ma problemu z tym by urozmaicić materiał i nie trzymać się stricte jednego motywu. Dobrze to odzwierciedla zadziorny „Living Misery” czy stonowanym „Sign of Times”. Do tego dochodzi przebojowy „Life's Blood” i mocarny „Final Exit”. Każdy utwór ma w sobie coś i nie ma tutaj mowy o odrzutach i wypełniaczach.

A jednak można powrócić po latach nie obecności i nagrać album, który w rzeczy samej jest nie wiele gorszy od albumu z lat 80 czy 90. Nie zawsze udaje się nagrać materiał, któy wciąż po tylu latach będzie taki naturalny, agresywny, a przede wszystkim klasyczny. Morbid Saint zaskoczył swoim najnowszym dziełem w postaci „Destruction System”. Tak powinien brzmieć thrash metal naszych czasów. Jeden z najciekawszych thrash metalowych bandów powrócił i oby został na dłużej tym razem. Polecam, bowiem panowie nie zawodzą i przypominają nam czasy „Spectrum of death”.

Ocena: 8.5/10

1 komentarz: