Ostatnim czasy co raz
więcej napotykamy kapel, które działały w latach 80 czy 90
i powracają po dłuższej przerwie. Zazwyczaj są to zespoły, które
cieszyły się wielkim zainteresowaniem i zdobyły swój
status. Takie powroty to fajna sprawa, bo można znów
posłuchać zespoły z przeszłości, które potrafiły
namieszać na rynku muzycznym i które potrafi nagrywać
wartościowe albumy. Jest też jednak zawsze to ryzyko, że zespół
tylko zniszczy to co osiągnął, a wtedy nie jest odbudować
zaufanie fanów. Wielu kapelom jednak udało się nawiązać do
klasycznych albumów i odnieść sukces mimo pewnych zmian.
Amerykański Morbid Saint powstał w 1982 r i zapisali się w
historii thrash metalu dzięki świetnemu debiutowi w postaci
„Spectrum Of Death”. Od tamtego dzieła minęło w sumie 25 lat i
zmienił się nie tylko styl, ale i czasy. Ciężko dzisiaj o taki
thrash metal jaki oni grali przed laty. „Destruction System” to
najnowsze dzieło Morbid Saint, które jest ich biletem do
świata żywych.
Morbid Saint ten znany
nam z końcówki lat 80 i lat 90 był agresywny, mroczny,
momentami brutalny i ocierający się o Death metal. Była to muzyka
poruszająca kwestie zła, śmierci, piekła i szatana i była w tym
wszystkim bardzo naturalna. W dzisiejszych czasach ciężko o coś
takiego, bo wszędzie pełno sztucznego i pozbawionego duszy
brzmienia. Często to właśnie technika odgrywa ważniejszą rolę
niż samo to co grają muzycy. Tak więc obawy o powrót Morbid
Saint były postawne. Zwłaszcza, że z dawnego składu został
charyzmatyczny wokalista Pat Lind i gitarzysta Jay Visser, którzy
przyczynili się do sukcesu „Spectrum of Death”. Zespół
zasiliła nowa sekcja rytmiczna, a Marco Martell w 2015 r dołączył
już jako drugi gitarzysta. Nowa krew, nowi ludzi, nowe pomysły, a
styl i komponowanie utworów nie uległo zmian. Mimo upływu
czasu, wciąż Morbid Saint brzmi brutalnie i tak naturalnie. To co
wydawało się nie możliwe okazało się możliwe i zespół
nagrał album nie wiele gorszy niż debiut, który okazał się
w 1990 r. Nowy materiał jest treściwy, pełen energii, a co ważne
zachowuje te wszystkie cechy z „Spectrum of Death”. Nie brakuje
mrocznego klimatu, agresywnych riffów, szybkiego tempa. To
składa się na idealną całość. Może i intro nie jest w pełni
trafione, ale tytułowy kawałek „Destruction System”
brzmi bardzo klasycznie. Dalej jest jeszcze lepiej. Mamy techniczny i
urozmaicony „Darkness Unseen”. To jest przykład,
że Morbid Saint jest w formie i potrafi nagrać kawałki na miarę
tych z pierwszej płyty. Tak samo dobrze wypada rozpędzony i
agresywny „Depth of Sanity”, który przemyca
to co najlepsze w thrash metalu. Na płycie jest sporo prawdziwych
petard i wystarczy odpalić „Disciples of Discipline”
czy „Halls of terror”. Co może się podobać to z
pewnością masa ostrych i mocnych riffów. Praca gitarowa stoi
na wysokim poziomie i od początku do końca dzieje się naprawdę
sporo w tej sferze. Zespół cały czas serwuje thrash metal na
wysokim poziomie, jednocześnie nie ma problemu z tym by urozmaicić
materiał i nie trzymać się stricte jednego motywu. Dobrze to
odzwierciedla zadziorny „Living Misery” czy
stonowanym „Sign of Times”. Do tego dochodzi
przebojowy „Life's Blood” i mocarny „Final
Exit”. Każdy utwór ma w sobie coś i nie ma tutaj
mowy o odrzutach i wypełniaczach.
A jednak można powrócić
po latach nie obecności i nagrać album, który w rzeczy samej
jest nie wiele gorszy od albumu z lat 80 czy 90. Nie zawsze udaje się
nagrać materiał, któy wciąż po tylu latach będzie taki
naturalny, agresywny, a przede wszystkim klasyczny. Morbid Saint
zaskoczył swoim najnowszym dziełem w postaci „Destruction
System”. Tak powinien brzmieć thrash metal naszych czasów.
Jeden z najciekawszych thrash metalowych bandów powrócił
i oby został na dłużej tym razem. Polecam, bowiem panowie nie
zawodzą i przypominają nam czasy „Spectrum of death”.
Ocena: 8.5/10
Destruction System to Demo nagrane w '92 roku, więc nic nowego.
OdpowiedzUsuń