Strony

sobota, 2 stycznia 2016

RAM - Svbversvm (2015)

Szwedzka stal w roku 2015 po prostu nie zawodzi. Enforcer, Rocka Rollas, Ambush a do tego wszystkiego dochodzi znakomity Ram. Jest to kapela troszkę bardziej doświadczona, bo działa przecież od 1999 r i ma na swoim koncie już 4 albumy. Uzdolniona formacja, która również jak koledzy po fachu gra heavy/speed metal, w którym są słyszalne wpływy takich kapel jak Mercyful Fate, King Diamond, Judas Priest czy Wolf. Do tej pory uchodzili za bardzo dobry band z potencjałem na coś więcej. Każdy oczekiwał dnia, w którym kapela ta błyśnie i pokaże wszystkim że są wstanie namieszać w metalowym światku. Uważam, że ten dzień nastał wraz z wydaniem najnowszego dzieła zatytułowanego „Svbversvm”.


Na każdą kapelę przychodzi taki dzień że zespół dochodzi do perfekcji, do szczytowej w formie, dzięki której są nagrać świetne i godne zapamiętania album. Przychodzi w końcu taki dzień, że wszystko łatwo przychodzi i znacznie łatwiej jest stworzyć coś ponadczasowego i coś poruszy scenę metalową w danym okresie. Jasne nie brakuje nam w tym roku płyt, które brzmią klasycznie. Właściwie aż się roi od kolejnych klonów Judas Priest czy Iron Maiden. Nie każdemu jednak udaje się stworzenie czegoś świeżego oryginalnego i pomysłowego. Wszystko jest przebojowe, ma klimat lat 80, ale gdzieś tam brakuje czasami tego geniuszu, tej lekkości i takiej mocy jakie miewały np. stare płyty Judas Priest czy Mercyful Fate. Ram przeszedł najśmielsze oczekiwania i wspiął się na swoje wyżyny kompozytorstwa. Najnowsze dzieło brzmi świeżo, bardzo dojrzale, bardzo klasycznie. Można by odnieść wrażenie, że płyta ta została zarejestrowana w latach 80. To jest właśnie atut tego krążka, właśnie ta autentyczność czy szczerość. Od strony technicznej jest wszystko dopieszczone i brzmienie jest wysokiej klasy. Nie dopasowano jedynie okładki, która raczej nasuwa jakiś doom czy black metal, co nie jest prawdą w przypadku Ram. Ta kapela ma takie wyniki dzięki dwóm czynnikom. Jednym z nich to znakomity wokalista Oscar, który łączy maniery Kinga Diamonda i Roba Halforda. Brzmi to imponujący, a każdy kawałek dzięki niemu nabiera mocy i odpowiedniego klimatu. Jeden z najlepszych popisów wokalnych tego roku i to nie podlega wątpliwości. Drugim czynnikiem jest znakomity duet gitarzystów, bowiem zarówno Harry jak i Martin niszczą w tej kategorii. Panowie nie tylko się rozumieją, ale i też uzupełniają. Dzięki temu jest agresja, jest energia, ale jest też dynamika i przebojowość. To wszystko tworzą świetną całość. Dawno nie słyszałem taki zgrany i pomysłowy duet. Muzyka to najlepszy dowód na to jak panowie się rozwinęli i jak utalentowani są. Płytę otwiera mocny riff i ostro z kopyta rusza „Return of the Iron Tyrant”. Już od razu wiadomo, że to będzie płyta ostra, dynamiczna i pełna przebojów. Panowie od razu zdradzają nam że płyta będzie utrzymana w stylu Judas Priest czy Mercyful Fate. Niby to już wszystko było, ale bardzo cieszy i przypomina na czym tak w ogóle polega heavy metal. Szybki, speed metalowy „Eyes of the Night” z dobrym skutkiem promował album i to również coś więcej niż promujący singiel. To prawdziwa petarda i nowa definicja heavy metalu. To co nie tak dawno zrobił Acept myślę że Ram zrobił w tym roku. Pokazał że można stworzyć coś wielkiego z znanych nam elementów, płytę która przetrwa próbę czasu i pokolenia. Marszowy, mroczny i nieco true metalowy „The Unsper” to taki rasowy heavy metalowy hymn, mocno przesiąknięty Judas Priest. Płyta właściwie jest zdominowana szybki, ostrymi kawałkami pokroju „Enslaver”. Tak właśnie teraz prezentuje się szwedzka stal. Na daną chwilę jest to jedna z silniejszych scen heavy metalowych. Nieco brudny riff, troszkę stonowane tempo i taki klimat wyjęty z „British Steel” to cechy przebojowego i prostego w swojej konwencji „Holy Death”. Klimat na płycie jest mocno osadzony w latach 80, choć nie brakuje nutki tajemniczości, która jest napiętnowana w nieco futurystycznym „Terminus”. Tutaj zespół chciał pokazać że potrafi urozmaicać album i budować napięcie. Syntezatory i melodyjność ma coś z „turbo” Judas Priest. W te strony również kieruje nas zadziorny „The Omega Device”. Każdy kawałek to przede wszystkim piękne i miłe dla ucha solówki i właśnie to nam odzwierciedla melodyjny i rozbudowany „Forbidden Zone”. Sama melodia ma coś z „The Hellion/Eletric Eye”. Całość zamyka tytułowy kawałek, który idealnie podsumowuje cały album oraz potencjał kapeli.

Ram pokazał tym albumem, że można brzmieć jak Judas Priest, ale tworzyć jednocześnie coś własnego. Z tego albumu bije świeżość, a także moc. Dawno nie było tak autentycznego i dojrzałego albumu w kategorii heavy/speed metalu. Konkurencja nie śpi i w roku 2015 było kilka naprawdę ważnych i znaczących albumów. Enforcer, Rocka Rollas, Ambush czy Vanlade, to wszystko bardzo dobre pozycje. Jeśli jednak ktoś chce posmakować odświeżoną stylistykę Judas Priest z lat 80 w szwedzkim wydaniu to z pewnością Ram będzie dobrym wyborem. Ram zaskoczył i z garnął wszystko. Ciekawe co będzie dalej? Nie mogę się doczekać kolejny płyty, bo panowie dopiero się rozkręcili i ostatniego słowa jeszcze nie powiedzieli.

Ocena: 10/10


1 komentarz:

  1. Jest moc i potencjał w chłopakach,dlatego liczę w przyszłości na jeszcze więcej.

    OdpowiedzUsuń