Po 20 letniej tułaczce i
braku znaku życia powraca syn marnotrawny do domu. Kiedy w 2015 r
pojawiła się informacja, że Mike Howe powrócił do Metal
Church to mało kto wierzył w to. Jednak marzenia każdego fana tej
kapeli spełniło się. Nic dziwnego wielu fanów uważa okres
z tym wokalistą za kultowym i równie klasycznym z Davidem
Waynem. „Blessing In Disguise”, „The Human Factor” czy
wreszcie „Hanging in the Balance” sprawiły, że muzyka Metal
Church stała się świeższa i bardziej nieprzewidywalna. Poza
typową power/thrash metalową jazdą pojawiały się symptomy innych
gatunków muzycznych. Lata 90 to złoty okres Mike'a. Jego głos
jest wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju. Potem w 1999 r w kapeli był
znów David Wayne, choć jego powrót nie był udany.
Kapela właściwie ożyła wraz z Ronnym na wokalu i w sumie ten
okres jest również wart uwagi. Ronny był również
świetnym wokalistą o charyzmatycznej manierze wokalnej, który
idealnie radził sobie z każdym okresem Metal Church. Niestety
„Generation Nothing” mimo pewnych nawiązań do lat 80
pozostawiał niedosyt i pewne uczucie rozczarowania. News o powrocie
Mike;a do kapeli dawało nadzieję na wielki powrót kapeli do
swojego najlepszego okresu. „XI” był znakomicie promowany przez
Nuclear Blast jak i sam zespół. Premiera jedenastego albumu
Metal Church to bez wątpienia wydarzenie roku 2016.
Na premierę nowego
albumu z Mikem na wokalu czekało wiele osób. Zarówno
zagorzali fani, jak i ci, którzy przestali interesować się
losami Metal Church po odejściu Mike'a. Sporo czasu minęło od jego
ostatniego występu i w sumie był lęk, że nie poradzi sobie.
Obawy, że jest to skok na kasę były od samego początku. Jednak
próbki jakie zespół publikował w sieci sprawiały, że
rodziła się nadzieją i apetyt na muzykę Metal Church. Sama
okładka w klimacie tej z debiutu działa na wyobraźnię fana. Dawno
nie było tak udanego singla jakim jest „No Tommorow”.
Ciekawy klip, ostry riff i wciągająca warstwa instrumentalna.
Kawałek jest niezwykle przebojowy i klasyczny w swojej strukturze.
Bez wątpienia jeden z najlepszych utworów jakie stworzył
metal Church. Kolejnym wielkim hitem na tej płycie jest dynamiczny
„Killing Your Time”. Typowa power/thrash metalowa
petarda, która pokazuje talent Metal Church i ich klasę. Jest
to kompozycja nawiązująca do starych płyt z Howem na wokalu. „XI”
to płyta niespodzianek i wiele rzeczy tutaj zaskakuje. Począwszy od
ostrego i soczystego brzmienia, kończąc na ciekawych zagrywkach
Kurdta, który dawna nie grał tak pomysłowo i tak drapieżnie.
Brakowało tego nieco na płytach Metal Church. Dodatkowym atutem
jest zróżnicowany materiał, który przykuje uwagę
różnych słuchaczy. Jak ktoś lubi szybkie granie ocierające
się o power metal/thrash metal ten polubi petardę w postaci
„Reset”. Utwór kipi energia, a główny
riff przywołuje najlepsze wydawnictwa grupy, zwłaszcza perfekcyjny
debiut. Taki Metal Church kocham i na takie kompozycje czekałem. Z
takich agresywniejszych kawałków warto wymienić „Needle
& Suture”, który ma coś z „The dark”, czy
też „Hanging in the Balance”. Tutaj właśnie słychać thrash
metalowe zacięcie, które było na porządku dziennym na
początku kariery zespołu. Klasyczny Metal Church z nutką Iron
Maiden mamy w melodyjnym „Souls Eating Machine”,
który pokazuje jak muzycy dobrze się bawią i w jakie formie
są. Rick i Kurdt dają czadu i nie kombinują zbytnio w tej kwestii.
Stawiają na proste rozwiązania, które trafią do słuchacza.
Szybkie tempo i ostrzejsze granie uświadczymy w „Suffer
Fools”. Jednak Metal Church to nie tylko petardy i ostre
granie. To również czas na melancholijny klimat, z nutką
mroku i progresywności. Dobrym tego przykładem jest rozbudowany
„Signal Path” czy nieco hard rockowy „Sky
falls in”, które idealnie wpasowują się w okres
„The Human factor”. Ponury i nieco stonowany „Shadow”,
też pokazuje jak zespół jest elastyczny i jak dobrze radzi
sobie z wolniejszymi kawałkami. Bardzo dobrze prezentują się
psychodeliczne kompozycje w postaci „Blow Your Mind”
czy „it Waits”,które oddają to co najlepsze
w Metal Church. To właśnie dzięki takim utworom wiemy, że to jest
jedyny w swoim rodzaju Metal Church. Całość zamyka równie
zakręcony „Fan the Fire”, który jest dobrym podsumowaniem
tego albumu.
Nie, nie jest to
najlepszy album tej formacji. Jednak „XI” to najbardziej
klasyczny album Metal Church od dłuższego czasu. Na takie dzieło
fani Metal Church czekali od dłuższego czasu. Nie obyło się bez
pewnych niedociągnięć, może nie jest to też płyta ponadczasowa.
Jednak pokazuje, że można wciąż nagrywać albumy klasyczne, które
nie przynoszą wstydu i są prawie na równi z tymi
największymi albumami. Metal Church pokazał klasę i nagrał
naprawdę świetny album, który zabiera nas do lat 80 czy 90 i
przypomina wielkość tej formacji. Tak Metalowy kościół to
już legenda amerykańskiej sceny metalowy i miło że Metal Church
wraca w glorii i chwale. Spora w tym zasługa Mike;a który
ożywił ten band i przywrócił jego prawdziwy blask. Jeden z
kandydatów do płyty roku 2016.
Ocena: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz