Strony

piątek, 25 marca 2016

METAL CHURCH - XI (2016)

Po 20 letniej tułaczce i braku znaku życia powraca syn marnotrawny do domu. Kiedy w 2015 r pojawiła się informacja, że Mike Howe powrócił do Metal Church to mało kto wierzył w to. Jednak marzenia każdego fana tej kapeli spełniło się. Nic dziwnego wielu fanów uważa okres z tym wokalistą za kultowym i równie klasycznym z Davidem Waynem. „Blessing In Disguise”, „The Human Factor” czy wreszcie „Hanging in the Balance” sprawiły, że muzyka Metal Church stała się świeższa i bardziej nieprzewidywalna. Poza typową power/thrash metalową jazdą pojawiały się symptomy innych gatunków muzycznych. Lata 90 to złoty okres Mike'a. Jego głos jest wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju. Potem w 1999 r w kapeli był znów David Wayne, choć jego powrót nie był udany. Kapela właściwie ożyła wraz z Ronnym na wokalu i w sumie ten okres jest również wart uwagi. Ronny był również świetnym wokalistą o charyzmatycznej manierze wokalnej, który idealnie radził sobie z każdym okresem Metal Church. Niestety „Generation Nothing” mimo pewnych nawiązań do lat 80 pozostawiał niedosyt i pewne uczucie rozczarowania. News o powrocie Mike;a do kapeli dawało nadzieję na wielki powrót kapeli do swojego najlepszego okresu. „XI” był znakomicie promowany przez Nuclear Blast jak i sam zespół. Premiera jedenastego albumu Metal Church to bez wątpienia wydarzenie roku 2016.

Na premierę nowego albumu z Mikem na wokalu czekało wiele osób. Zarówno zagorzali fani, jak i ci, którzy przestali interesować się losami Metal Church po odejściu Mike'a. Sporo czasu minęło od jego ostatniego występu i w sumie był lęk, że nie poradzi sobie. Obawy, że jest to skok na kasę były od samego początku. Jednak próbki jakie zespół publikował w sieci sprawiały, że rodziła się nadzieją i apetyt na muzykę Metal Church. Sama okładka w klimacie tej z debiutu działa na wyobraźnię fana. Dawno nie było tak udanego singla jakim jest „No Tommorow”. Ciekawy klip, ostry riff i wciągająca warstwa instrumentalna. Kawałek jest niezwykle przebojowy i klasyczny w swojej strukturze. Bez wątpienia jeden z najlepszych utworów jakie stworzył metal Church. Kolejnym wielkim hitem na tej płycie jest dynamiczny „Killing Your Time”. Typowa power/thrash metalowa petarda, która pokazuje talent Metal Church i ich klasę. Jest to kompozycja nawiązująca do starych płyt z Howem na wokalu. „XI” to płyta niespodzianek i wiele rzeczy tutaj zaskakuje. Począwszy od ostrego i soczystego brzmienia, kończąc na ciekawych zagrywkach Kurdta, który dawna nie grał tak pomysłowo i tak drapieżnie. Brakowało tego nieco na płytach Metal Church. Dodatkowym atutem jest zróżnicowany materiał, który przykuje uwagę różnych słuchaczy. Jak ktoś lubi szybkie granie ocierające się o power metal/thrash metal ten polubi petardę w postaci „Reset”. Utwór kipi energia, a główny riff przywołuje najlepsze wydawnictwa grupy, zwłaszcza perfekcyjny debiut. Taki Metal Church kocham i na takie kompozycje czekałem. Z takich agresywniejszych kawałków warto wymienić „Needle & Suture”, który ma coś z „The dark”, czy też „Hanging in the Balance”. Tutaj właśnie słychać thrash metalowe zacięcie, które było na porządku dziennym na początku kariery zespołu. Klasyczny Metal Church z nutką Iron Maiden mamy w melodyjnym „Souls Eating Machine”, który pokazuje jak muzycy dobrze się bawią i w jakie formie są. Rick i Kurdt dają czadu i nie kombinują zbytnio w tej kwestii. Stawiają na proste rozwiązania, które trafią do słuchacza. Szybkie tempo i ostrzejsze granie uświadczymy w „Suffer Fools”. Jednak Metal Church to nie tylko petardy i ostre granie. To również czas na melancholijny klimat, z nutką mroku i progresywności. Dobrym tego przykładem jest rozbudowany „Signal Path” czy nieco hard rockowy „Sky falls in”, które idealnie wpasowują się w okres „The Human factor”. Ponury i nieco stonowany „Shadow”, też pokazuje jak zespół jest elastyczny i jak dobrze radzi sobie z wolniejszymi kawałkami. Bardzo dobrze prezentują się psychodeliczne kompozycje w postaci „Blow Your Mind” czy „it Waits”,które oddają to co najlepsze w Metal Church. To właśnie dzięki takim utworom wiemy, że to jest jedyny w swoim rodzaju Metal Church. Całość zamyka równie zakręcony „Fan the Fire”, który jest dobrym podsumowaniem tego albumu.

Nie, nie jest to najlepszy album tej formacji. Jednak „XI” to najbardziej klasyczny album Metal Church od dłuższego czasu. Na takie dzieło fani Metal Church czekali od dłuższego czasu. Nie obyło się bez pewnych niedociągnięć, może nie jest to też płyta ponadczasowa. Jednak pokazuje, że można wciąż nagrywać albumy klasyczne, które nie przynoszą wstydu i są prawie na równi z tymi największymi albumami. Metal Church pokazał klasę i nagrał naprawdę świetny album, który zabiera nas do lat 80 czy 90 i przypomina wielkość tej formacji. Tak Metalowy kościół to już legenda amerykańskiej sceny metalowy i miło że Metal Church wraca w glorii i chwale. Spora w tym zasługa Mike;a który ożywił ten band i przywrócił jego prawdziwy blask. Jeden z kandydatów do płyty roku 2016.

Ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz