Kiedy zobaczyłem okładkę
nowego albumu Solitude w postaci „Reach the Skye” to już
wiedziałem że ta płyta jest dla mnie. Orzeł który
przypomina tego z płyt Primal Fear czy też Judas Priest, albo Rossa
The Bossa. W dodatku łańcuchy i niebo w tle. To od razu sprawiło,
że poczułem się jakbym dostał to czego właśnie teraz
potrzebuję. Mocnego heavy/power metalu, który namiesza w
tegorocznych zestawieniach i wypełni pustkę w tym roku związku z
tym że Primal Fear, Gamma Ray, choć japoński Solitude to muzyka
która przyciągnie również fanów Exciter, Riot,
czy Liege Lord. To jest po prostu czysta klasyka gatunku i to jeszcze
w perfekcyjnym wydaniu. Tak można opisać w skrócie najnowsze
dzieło w postaci „Reach for the Sky”.
Solitude założył w
1996 roku wokalista Akira Sugiuchi, który obrał sobie za cel
granie heavy/power metalu na kształt wielkich kapel europejskich jak
i amerykańskich. Styl miał opierać się na mocnych riffach,
zadziornych partiach gitarowych, na ostrym wokalu i sporej dawce
przebojowości. Kurs został obrany i 2009 roku ukazał się „Brave
The storm”. To był tylko niepewny pokaz co zespół gra i w
jaki sposób. Prezentacja może i udana, ale zespół nie
pokazał w pełni swoich sił i potencjału jaki w nim drzemie.
Zmieni to bez wątpienia nowy album „Reach for the Sky”, który
ukazał się po 6 latach przerwy. Czas nie wpłynął negatywnie na
band, wręcz przeciwnie. Pomyśleli co i jak, dokonali poprawek i
mamy w efekcie perfekcyjny album. Klimatyczna i przywołująca na
myśl klasyczne albumy z kręgu heavy /power metalu, soczyste
brzmienie to tylko pierwsze z brzegu atuty tego albumu. Na tym jednak
nie koniec. Prawdziwa frajda zaczyna się kiedy odpalimy krążek.
Przede wszystkim na uwagę i wyróżnienie zasługuje wokalista
Akira. Jego wokal jest mroczny, zadziorny, ale w pełni oddaje to co
najlepsze w tym gatunku. Dzięki niemu całość zyskuje na mocy i
agresywności. Zaimponował mi Akira swoim występem i jest to jeden
z tych najlepszych występów w roku 2015. Kawał dobrej roboty
jednym słowem. Nie wiele mu ustępuje w talencie gitarzysta Shingo
Ida, który stawia na szaleństwo, finezję i dobrą zabawę.
Zabiera nas w rejony klasycznych rozwiązań, ale też pewnych
świeżych rozwiązań. Słychać, że Shingo dba o melodyjność,
dynamikę i zadziorność, nie zapominając o samej technice. W
połączeniu z wokalem Akira jest to mur nie do zniszczenia. Materiał
to najlepsze odzwierciedlenie perfekcji i talentu muzyków z
Solitude. Zaczyna się spokojnie, wręcz w stylu Testament czy
Metallica. Jednak „Venom's Angel” to utwór idealnie
oddający kunszt gatunku heavy/power metal. Tutaj dochodzi do
skrzyżowania europejskiego power metalu z tym znanym z ameryki.
Wychodzi z tego prawdziwa petarda. Rozpędzona sekcja rytmiczna i
ostry riff rodem z płyt Judas Priest, Liege Lord czy Gamma Ray
przyprawia o dreszcze. Dawno nie słyszałem tak pomysłowego kawałka
power metalowego. Nieco rock;n rollowy „Blow” ma
coś z Motorhead i twórczości Ritchiego Blackmore'a. Nieco
inna stylistyka, ale to wciąż szybkie i dynamiczne granie. W takim
klasycznym „Reach for The Sky” można doszukać się
wpływów W.A.S.P i tutaj zespół pozwolił sobie na
hard rockowe szaleństwo. Dobrze wychodzi im urozmaicanie płyty.
Thrash metal pojawia się w „Don't Need Mercy”. Sam
utwór jest niezwykle agresywny i szybki, ale konstrukcja ma
wiele wspólnego z Helloween z czasów „Walls of
Jericho”. Riff który pojawia się w „Escape for the
crime” przywołuje na myśl stare dobre czasy DIO i to
utwór również niezwykle urozmaicony. Kolejną udaną
petardą na płycie jest bez wątpienia energiczny „You got
My Mind”. Zespół odnajduje się w klasycznych
riffach i konwencji przywołującej na myśl lata 80. Zadziorny „on
the edge of sorrow” czy rozbudowany „December”
to tylko potwierdzają.
6 lat czekania na nowy
album Solitude, ale opłaciło. Kapela nagrała album perfekcyjny i
przemyślany. Mimo pewnych nawiązań do lat 80, album tętni swoim
życiem i brzmi wyjątkowo świeżo. Mamy przeboje, mamy petardy,
mamy chwytliwe melodie, a wszystko zagrane z polotem i werwą. Ten
album po prostu definiuje co tak naprawdę znaczy heavy/power metal
najwyższych lotów. To się nazywa prawdziwa niespodzianka.
Jedna z najlepszych płyt roku 2015, jeśli nie najlepsza. Polecam !
Ocena: 10/10
Hm, nigdy nie słuchałem tego typu muzyki. Japoński hm? Zobaczymy, to może być dobre :)
OdpowiedzUsuńJa nie przepadam za japońskim rockiem/metalem, ale w sumie... nie wiem, kojarzy mi się z tym tylko baby metal :D
OdpowiedzUsuńO, w końcu 10/10 :D
OdpowiedzUsuńkiepska płyta więc nie wiem skąd te zachwyty
OdpowiedzUsuńMi też ta płyta tak średnio się podobała.
OdpowiedzUsuńA mi się podobała bardzo :) Są różne gusta.
OdpowiedzUsuńGusta są różne i to fakt. zawsze na każdą płytę znajdą się pozytywne i negatywne opinie. Obiektywnie Solitude to jedna z nnajciekawszych pozycji w roku 2015 :D taki japoński primal fear:D
OdpowiedzUsuń