Craig
Goldy, Vivian Campbell i Rowan Robertson to trzej najwięksi
gitarzyści Dio. Każdy z nich wniósł coś do muzyki Dio i
albumy z tymi wioślarzami to prawdziwe klasyki. Każdy ma swój
własny styl i niezwykły talent by z prostego motywu gitarowego
uczynić coś niezwykłego. Nie ma już Dio z nami i każdy z tych
gitarzystów próbuje się jakoś odnaleźć na nowo w
świecie muzyki. Nie dziwi mnie fakt, że próbują oni sił w
muzyce z której są najbardziej znani. Najlepsze jest to, że
każdy z tych gitarzystów chce zabrać nas do przeszłości i
przypomnieć swój okres działalności w Dio. Craig Goldy
powołał Resurrection Kings, który nawiązuje do czasów
„Magica” czy „master of the Moon”. Zbyt dużo hard rocka w
tym jego zespole i za mało prawdziwego heavy metalowego ognia.
Pozycja w postaci Resurrection Kings mimo pewnych wad to pozycja
obowiązkowa dla fanów twórczości Dio. Jeszcze lepiej
poradził sobie z zadaniem gitarzysta Def Leppard czyli Vivian
Campbell, który z swoim Last In Line najbardziej trafił w
sedno sprawy. „Heavy Crown” to świetne nawiązanie do „Holy
diver” czy właśnie „Last In Line”. Nie długo przyszło
czekać nam na odpowiedź Rowana Robertsona. Uwaga do akcji wkracza
Serpents Ride.
Akurat
Rowan Robertson od czasów „Lock Up the Wolves” nie wydał
nic godnego uwagi. Marnował swój talent i nie potrafił się
odnaleźć w nowej rzeczywistości. Szkoda, bo przecież jest jednym
z najbardziej uzdolnionych gitarzystów. Kiedy nie tak dawno
pojawił się z nowym zespołem w postaci DC4 to powróciła
nadzieja, że wraca dawny gitarzysta Dio do grania na wysokim
poziomie. Od tamtego była cisza i w sumie świat zapomniał o
Rowanie. Ostatnio Vivian i Craig powrócili i zrobili sporo
szumu swoimi zespołami. Najwidoczniej Rowan nie chciał być w tyle
i też chciał pokazać że stać go na zryw. Serpents Ride to band,
który powstał w celu grania w stylu Black Sabbath, Led
Zeppelin czy Dio. Zespół poza Rowanem tworzy wszędobylski
Vinni Appice, który gra w zespołach konkurencji czyli Craiga
i Viviana. Na basie jest Agustin davis, a na wokalu Ian Ray Logan.
Właśnie najwięcej niepokoju budził wokalista, który nie
jest szerzej znany heavy metalowej publiczności. Już teraz można
powiedzieć, że jego występ w Serpents Ride to jeden z
najciekawszych występów wokalnych roku 2016. Śpiewa czysto,
świetnie odnajduje się w wysokich rejestrach. Może i ma coś z
głosu Ronniego, ale ma on swój styl i nie próbuje
nikogo naśladować. Niezwykła technika i specyficzna maniera Iana
dodają tylko uroku debiutanckiemu albumowi Serpents Ride. „Between
lights & shadows” to album, który zaskoczy wielu fanów.
Dawno nie było na rynku płyty, która tak świetnie przybliży
nam najlepsze lata Black Sabbath i twórczość Dio. Serpents
Ride w przeciwieństwie do Resurrection Kings i Last in Line jest o
wiele mroczniejszy i ma w sobie więcej cech z Black Sabbath niż
Dio. Udało się stworzyć coś zupełnie innego niż to co
zaprezentowali koledzy po fachu. Płyta jest energiczna, przebojowa,
przemyślana i na wysokim poziomie. Ja pokuszę się o stwierdzenie,
że zawartość „Between the lights & shadows” bije album
„Lock up the Wolves”. Solówki są pomysłowe, ukazują
talent Rowana i dzieje się w nich sporo. Melodie same w sobie są
chwytliwe i urozmaicone. No i właściwie każdy utwór to
petarda i kwintesencja stylu wypracowanego przez Dio czy Black
Sabbath. Zaczyna się od tytułowego „Between
the lights and shadows”.
Mroczny riff, stonowane tempo i już od razu wiadomo z czym mamy do
czynienia. Wokal Iana jest po prostu fenomenalny i potrafi nawet z
tak prostego kawałka uczynić coś wyjątkowego. W podobnej tonacji
utrzymany jest „Lies”,
choć tutaj jest większa dynamika i przebojowość. Rowan pokazuje,
że wciąż potrafi zaskoczyć i tworzyć ciekawe, mroczne i
zadziorne riffy. Ten z „Sucess is to live”
jest mocarny i pokazuje, że jest na to wszystko pomysł i pewna
koncepcja. Nie brakuje na tej płycie prawdziwych hitów i
tutaj warto wspomnieć o „Sorcery”
czy melodyjnym „Alchemy”
, który ma coś z stylu Iron Maiden. „Lonely
Girl”
w wielu kwestiach przypomina mi „Smoke on The Water” czyli
największy hit Deep purple. Najsłabszym utworem na płycie jest
bez wątpienia nijaki „Lose control”.
Na sam koniec mamy ciężki i nieco nowoczesny „The
sun its going black”.
Stało
się. Rowan Robertson znany przede wszystkim z grania u boku Dio
powraca po latach ciszy. Nowy zespół, nowa energia i nowe
pomysły. Styl wciąż może i ten sam, ale są tez elementy
zaskoczenia. Serpents Ride to znakomity debiut, który zabiera
nas ponownie do świata Dio i Black Sabbath. Mocna rzecz, która
zadowoli smakoszy takich dźwięków. No i w końcu Rowan
Robertson nagrał jakiś ciekawy album i powrócił do świata
żywych. Mam nadzieje, że tak szybko nie zniknie nam ze sceny, bo
takie zespoły jak serpents Ride są potrzebne, zwłaszcza że Black
Sabbath żegna się z fanami.
Ocena:
8.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz