W roku 2014 fiński power metalowy band Enfarce rozpoczął swoją
historię o pozaziemskim bohaterem, który otrzymał sygnał z
Ziemi. Jego misją jest usunąć wszelkie zło na ziemi oraz
problemy, które pojawiają się na Ziemi. Nie wszystko zawsze
idzie po jego myśli i często musi pokonywać różne
przeszkody. Enfarce postanowił ową historię rozbić na dwa albumy,
co przypomina wyczyn Helloween w postaci „The Keeper Of the Seven
Keyes”. Skojarzenia z Helloween, Gamma Ray, Avantasia, Insania czy
Edguy są tutaj obecne i przed tym nie da się uciec. Pierwsza część
„Superhero Diares” nie do końca mnie przekonała, bowiem
brakowało mi rasowych przebojów i takiej pomysłowości ze
strony zespoły. Debiutancki album był jakby obdarty z hitów
i godnych zapamiętania melodii, a przecież płyty Gamma Ray czy
Helloween właśnie słyną z tego. Na szczęście Enfarce postanowił
nam zrobić niespodziankę i druga część „Superhero Diares”
jest już o wiele ciekawsza i bardziej zbliżona do twórczości
wczesnego Helloween.
Niby stylistyka pozostała bez zmian i dalej mamy słodki europejski
power metal przesiąknięty twórczością Helloween z lat 80,
Gamma ray, czy Freedom call. Również tematycznie pozostajemy
w świecie s-f. Wychodzi z tego ciekawa mieszanka i dzięki temu
zespół może wyróżniać się na tle innych młodych
power metalowych kapel. O wiele lepiej brzmi wokalista Ricky, który
często przypomina wyczyny Micheala Kiske. Rozwinął się i słychać
pracował nad swoją formą. Najwięcej pracy w nowy album włożyli
gitarzyści Ade i Matias. Dopracowali swoje zgranie i w końcu są
efekty. Sporej ilości złożonych i melodyjnych solówek,
które faktycznie nasuwają „The Keeper of the seven Keys”
Helloween. W każdym utworze właściwie pojawia się ciekawy,
wyrazisty riff i dobrze rozplanowane solówki. Nie można się
tutaj nudzić jak w przypadku debiutu i aż dziw bierze, że to dalej
ten sam zespół. Zmiana jest ogromna i to na lepsze. Enfarce
od razu wbija się do grona tych najciekawszych power metalowych
kapel ostatnich lat. „the Nebula Overture” to
melodyjne intro z futurystyczną melodią, która brzmi nieco
jak te z gier na Pegazusa. Dalej mamy 6 minutowy „death of
fallen Star”, który zaczyna się marszowym motywem.
Jednak z każdą sekundą nabiera mocy i przebojowości. Nasuwa się
wczesny Helloween, Insania, Trick or Treat czy Gamma Ray z okresu
„Powerplant”. Riff prosty, ale niezwykle melodyjny i
energiczny,a co najlepsze mocno uderza w najlepsze płyty
najlepszych zespołów power metalowych. Płynne przejścia
gitarzystów i spora dawka melodyjnych zagrywek sprawia, że
mamy do czynienia z prawdziwą petardą. W „The Landing”
można przekonać się jak rozwinął się duet gitarzystów w
postaci Ade/ Matias”. Ich gra jest urozmaicona i dobrze
rozplanowana. Nie można się nudzić przy tym co wygrywają nam.
Niby mamy krótki kawałek, a tyle się w nim dzieje. Ricky
wokalnie też się rozwinął i podszkolił się w tej dziedzinie.
Tak agresywnie jak w „I enforce” jeszcze nie
śpiewał i to budzi podziw. „Into The Delirium”
bardzo energiczny przerywnik, który może być czymś na miarę
„Fairytale” Gamma Ray. Na płycie pełno ciekawych motywów
i każdy z nich ma swój charakter, swój styl. Taki
„Super heroine” to taka mieszanka wczesnego Eguy,
Gamma Ray czy Lost Horizon. W podobnej konwencji utrzymany jest
pozytywnie zakręcony „Save Us”, który o
dziwo nie jest coverem Helloween. Na szczególną uwagę
zasługuje kolos w postaci „The Conclussion Ends it all”.
W 10 minutach zespół zawarł sporo ciekawych motywów i
sam utwór kipi energią i w żaden sposób nie nudzi, co
jest sporym osiągnięciem. Całość zamyka kolejna petarda w
postaci „ Song of the stars”, który
przypomina poniekąd Timeless Miracle.
Tak jak pierwszy album był nudny, przewidywalny i bez ikry, tak
druga część „Superhero Diares” jest zupełnym przeciwieństwem.
Mamy hity, album kipi energią i od samego początku do samego końca
trzyma w napięciu. Każdy utwór to prawdziwa uczta dla
maniaków starego Helloween, Gamma ray, czy Insania. Niby nic
nowego, a daje tyle radości. Gorąco polecam.
Ocena: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz