Strony

poniedziałek, 2 maja 2016

HELL IN THE CLUB - Shadow of the Monster (2016)

Ostatnio moją uwagę przykuła okładka „Shadow of Monster” włoskiego zespołu Hell In the Club na której widać Freddy Krugera. Jak się okazuje jest to młody i dobrze zgrany zespół, któremu w głowie hard rock i rockn'n roll z domieszką heavy metalu. Stawiają na dobrą zabawę, szaleństwo i lekkość płynącą z granej muzyki. Nie spinają się być grać ambitnie i wyróżniać się na tle innych zespołów. Skupiają się na tym by grać prosto z serca i bez kombinowania. To im wychodzi na dobre. Muzycznie przypominają Gothard, Krokus, czy Dokken. Mają na swoim koncie już 3 albumy, a ostatnim dziełem jest „Shadow of Monster”, który nie jest wymagającym wydawnictwem. Dostajemy tutaj prosty i łatwo wpadający w ucho materiał, który idealnie sprawdza się w aucie i na imprezach. Skład zespołu tworzą znani i doświadczeni muzycy, którzy na co dzień grają w Secret Sphere, Elvenking, czy Sacred Hell. Nie ma mowy o wpadce czy słabym albumie, jednak warto mieć na uwadze, że Hell in The Club to muzyka prosta i bardziej rockowa. Co znajdziemy na nowym dziele? Mamy progresywny „Dance”, który otwiera album i wprowadza troszkę zamieszania. „Enjoy The Ride” to utwór, który nasuwa Airbourne czy Ac/Dc. Kawał porządnego hard rocka, który jest miłą rozrywką. Wokalista Elvenking Davide Moras jak się okazuje całkiem dobrze radzi sobie w hard rockowej formule, co pokazuje w nieco bluesowym „Hell Sweet Hell”. Jego specyficzna maniera nadaje całości odpowiedniego uroku. Trzeba mieć na uwadze, że płyta mimo swojej banalnej formuły i mało oryginalnej oprawie ma sporo hitów. Wystarczy wsłuchać się w mocniejszy „Shadow of the Monster” czy „Appetite”, które nasuwa Def Leppard z złotego okresu. Andrea Piccardi odpowiada za wszelkie partie gitarowe i solówki, a w tym aspekcie radzi sobie całkiem dobrze. Jasne nie ma tutaj nic nowego i wiele podobnych riffów słyszeliśmy. Pod względem technicznym jak i wykonania jest przyzwoicie i przedkłada się to na jakość. Najlepszym utworem na płycie jest „Try Me,Hate Me”, który brzmi jak mieszanka Def leppard i Motorhead. Bardzo energiczny rock'n roll, który zapada w pamięci. W tym wszystkim jedynie nie podoba mi się cover The brains, ale można jakoś to przeboleć. Trzeci album Hell in the Club już za nami, ale nie jest to płyta o której będą długie dyskusje i płyta o której będziemy pamiętać za parę miesięcy. Dobra dawka hard rocka i właściwie na tym koniec jeśli chodzi o „Shadow Of The Monster”.

Ocena: 6/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz