Strony

sobota, 21 maja 2016

LONEWOLF - The Heathen Dawn (2016)

Micheal Hellstrom to gitarzysta znany przede wszystkim z twórczości Elvenstorm. Dla wielu fanów klasycznego heavy/speed metal mistrz i człowiek, który czego nie dotknie to tworzy coś niezwykłego i magicznego. Elvestorm to jeden z najlepszych bandów grających klasyczny heavy/speed metal i przykład geniuszu. Tak dzięki nim muzyka takich kapel jak Running Wild, Stormwarrior czy Paragon dalej istnieje i ma się dobrze. Dobre jest to, że ten świetny gitarzysta zasilił francuski band Lonewolf, który również specjalizuje się w klasycznym heavy/speed metalu spod znaku Running Wild. Band od lat nagrywa świetne albumy i w sumie ani razu nie zawiódł fanów. Wypracowali swój styl, który mocno ociera się o twórczość Grave Digger i Running Wild. Charakterystyczny wokal Jensa i spora dawka energicznych i melodyjnych solówek to ich znak rozpoznawczy. Ten piracki duch jest to uchwycenia w każdej kompozycji. Bez Micheala Hellstroma ten band czynił cuda i nagrywał świetne albumy, a teraz mają na pokładzie tego gitarzystę mogą tworzyć coś genialnego i ponadczasowego. Najnowszy album „The Heathen Dawn” to kontynuacja tego co mieliśmy na poprzednich płytach. Jednak jest więcej elementów wyjętych z Running wild, jest więcej piractwa, jest więcej przebojów, a sam album zasługuje na miano jednego z najlepszych w dyskografii francuzów. Płyta wyróżnia się lekkością jeśli chodzi o aranżacje i choć jest tutaj nacisk na heavy/speed metalową formułę to nie brakuje elementów stricte power metalowych. Inną rzeczą jest fakt, że zespół nie pozwolił sobie na nudę i nijakie kompozycje. Każdy z nich to czysta perfekcja i wycieczką w różny rejon. To jest właśnie największy atut tej płyty. Cały czas trzyma w napięciu i dostarcza sporej frajdy. Band się bawi elementami muzyki Running Wild i wszystko tworzy w taki sposób, że jest w tym świeżość i nutka zaskoczenia. Już sama frontowa okładka jasno daje do zrozumienia czego mamy się spodziewać po tej płycie. Jednak nikt by nie przypuszczał, że płyta tak wyładowana jest hitami, które powalają na kolana. „A call to Wolves” to epickie intro, które ma w sobie magiczny klimat i w rzeczy samej przypomina nam intra Running Wild. Podniosła melodia, żwawy riff, niezwykła lekkość i przebojowość, a z drugiej strony energia i agresja. To się nazywa czysty geniusz i „Wolfsblut” wpisuje się w ten wysoki standard. Z kolei riff i początkowa faza „Demons Fire” przypomina do bólu „empire of the Undead” Gamma Ray. Choć i tutaj nie brakuje miłych nawiązań do Running Wild. Prawdziwa petarda w nieco power metalowej konwencji. Running Wild potrafił umiejętnie wykorzystać elementy akustyczne, by budować piracki klimat. Lonewolf w „Keeper of the Underworld” tez dobrze wykorzystują ten patent i wyszedł im prawdziwy hit. Od samego początku z kawałka wydobywa się piracki klimat. W innej konwencji utrzymany jest marszowy „When the angels Falls”, który przemyca troszkę elementów topornego grave Digger czy przebojowego Hammerfall. Jest to również pierwszy nieco ostrzejszy i mroczniejszy utwór na tej płycie, co tylko pokazuje jak dobrze funkcjonuje tutaj różnorodność. Przebojowość i chwytliwa melodia to atuty znakomitego „Until the End”. Micheal z Elvenstorm pokazuje tutaj swoje wszelkie atuty i gitarowy geniusz. Dobra kompozycja dla fanów Crystal Viper. Dalej mamy bardziej power metalową petardę w postaci „Rise to Victory” i tutaj przypominają się stare dobre czasy Running Wild z ery „Pile of Skulls”. Tytułowy „Heathen Dawn” to kwintesencja heavy/power metalu i znakomite nawiązanie do twórczości Hammerfall, Accept czy Manowar. Oczywiście styl i klimat osadzony jest w pirackim świecie Running Wild. Całość zamyka również pomysłowy i żywiołowy „Song for the Fallen”, który idealnie wieńczy ten album. Ta kompozycja to również hołd dla twórczości Rock'n Rolfa, ale odświeżona i podana w stylu Lonewolf. Na próżno szukać tutaj wad i potknięć. Nie ma słabych kawałków, nie ma nudnych melodii, jest za to różnorodność, duża dawka trafiony i wciągających melodii. Nowy album pokazuje świeżość, klasę, a jednocześnie zamiłowanie Lonewolf twórczością Running Wild. Mają na swoim koncie sporo albumów i nie łatwo jest wybrać ten najlepszy. „The Heathen dawn” zajmuje wysokie miejsce na podium w dyskografii francuskiego zespołu.

Ocena: 10/10

4 komentarze:

  1. Z tego co zespół publikował na swojej stronie jasno wynika, że Michael Hellström nie grał na tym albumie... Do zespołu doszedł w momencie kiedy płyta była nagrana.

    OdpowiedzUsuń
  2. ...z min czy bez niego album OK!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oczywiście, że ok, ale czy kiedykolwiek było inaczej ?? ;)

      Usuń
    2. www.encyklopediametalu.net16.net22 maja 2016 23:24:00 CEST

      No choćby na przeciętniakach Army Of The Damned i The Fourth And Final Horseman...

      Usuń