Ostatnie dokonania
Sabaton pokazywały, że zespół jest bez formy i bez pomysłu
na ciekawy materiał. Powodem tego bez wątpienia były roszady w
roku 2012, które przyczyniły się do tego, że ze starego
składu został wokalista Joakim i basista Par. Skład uzupełnili
doświadczeni muzycy, którzy grali w takich zespołach jak
Nocturnal Rites czy Evegrey. Dawało to szanse na jakieś rewolucje
czy zaskoczenie. Jednak Sabaton zbytnio nie kombinował ze swoim
stylem i „Heroes” tylko w części potrafił zaskoczyć. Jako
całość była to porażka i źle stawiała Sabaton w świetle Civil
War, który został założony przez dawnych muzyków
Sabaton. Nie sądziłem, że szwedzki band, który cieszy się
taką popularnością jest stać jeszcze na jakiś zryw i stworzenie
czegoś na miarę „Art of War” czy „Coat of Arms”. Długo
oczekiwany ósmy album studyjny Sabaton jednak zaskakuje pod
względem świeżości jak i samej jakości kompozycji. Muzycy są
bardziej zgrani, co słychać choćby po współpracy Thobbe i
Chrisa. Partie gitarowe zagrane są z polotem, bez jakiegoś takiego
przymusu i w dodatku potrafią zaskoczyć swoją formą. Jest
agresywnie, dynamicznie i nie brakuje ciekawych melodie. Pod wieloma
względami słychać podobieństwa do „The art of war”, Tak więc
jest epicki klimat i przebojowy charakter albumu. Kolejnym plusem
jest to, że płyta jest zwarta i właściwie nie ma tutaj dłużyzn.
Same krótkie kawałki sprawiają, że płyta w żaden sposób
nie męczy swoją formą. Rewolucji w stylu nie ma, ale jest kilka
ciekawych smaczków które dają całości świeżości.
Sabaton dalej gra swoje, z tym że tym razem brzmi to mocarnie. Płytę
otwiera kawałek „Sparta”, który jest na
temat bitwy pod Termopilami. Jest bojowo, jest podniośle i sama
melodyjność kawałka potrafi zaskoczyć. Niby typowy Sabaton,a z
drugiej strony zaskakuje formą, ciekawymi przejściami i aranżacją.
Dobrze odświeżona znana nam formuła, która wciąż się
sprawdza. Duch „The Art of War” ożył na nowo. Nieco ostrzejszy
jest „Last Dying Breath”, który pokazuje, że
Sabaton wie jak grać power metal. Utwór, który
zaskakuje formą, wykonaniem i całym kunsztem jest bez wątpienia
„Blood of Bannockburn”. Jest tutaj coś z Grave
Digger i ich kultowego „Tunes of War” czy też z hard rocka lat
70. Ciekawa kompozycja, która nie od razu pasuje do twórczości
Sabaton. Szwedzi dawno nie zaczynali tak mocno albumu i z taką
pewnością. Drugim utworem, który promował album był „The
Lost batalion”. Bardzo dobrze wybrany singiel, który
przenosi nas do ery „The art of War”. Stonowane tempo, chwytliwy
refren i melodyjny główny motyw. Cały Sabaton w pełnej
krasie. „Rorke Drift” to świetna power metalowa
petarda, która opowiada o bitwie pod Rorke Drift. W podobnej
energicznej konwencji utrzymany jest „Hill 3234”.Tytułowy
„The last stand” brzmi jak kopia „The art of
War”, ale to również jeden z najlepszych kawałków
na płycie. W niczym nie ustępuje dynamiczny „Shiroyama”,
który pokazuje że Sabaton przypomniał sobie swoje najlepsze
lata. To jest kolejny hit na płycie i takich utworów naprawdę
miło się słucha. „Winged Hussars” to znów
ukłon dla polskich fanów i polskiej historii. Kłania się
bitwa polska turecka z 1683 r zwana bitwą pod Wiedniem. Sama
konstrukcja kawałka przypomina „Uprising”. Całość zamyka
równie udany i podniosły „The Last Battle”. W
limitowanej wersji płyty pojawia się naprawdę udany cover Judas
Priest w postaci „All guns Blazing”. No kto by pomyślał, że
potrafią grać tak nieco ciężej. Sam album „The last stand”
zaskakuje wyrównanym poziomem kompozycji, soczystym brzmieniem
i ciekawymi rozwiązaniami. Każdy utwór to killer i
kwintesencja stylu Sabaton. Wszystkie fakty doprowadzają nas do
jednej właściwiej konkluzji, a mianowicie takiej, że „The last
stand” to jeden z najlepszych albumów tej formacji. Zaliczę
może nawet do top 3 albumów Sabaton.
Ocena:
9.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz