Strony

poniedziałek, 26 września 2016

ASTRALION - Outlaw (2016)

Nagrać dobry debiut to jedno, ale podtrzymać wysoki poziom i swój styl to drugie. Fiński band o nazwie Astralion to jeden z tych zespołów, który oczarował swoim debiutem w postaci „Astralion”. Płyta ukazała się w roku 2014, a brzmiała jakby ukazała się w połowie lat 90, kiedy to był boom na power metalu. Wpływy Sonata Arctica, Freedom Call, Stratovarius, Firewind czy Gamma Ray są słyszalne w muzyce Astralion. W sumie jest to normalnie, zwłaszcza kiedy weżnie się pod uwagę fakt, że zespół ten tworzą muzycy znani z Olympos Mons. Debiut to była prawdziwa uczta dla fanów melodyjnego power metalu. Był to zbiór energicznych hitów, utrzymanych w szybkim tempie, w których główną rolę odgrywały pomysłowe riffy, złożone solówki i poniekąd prostota. Wszystko ubarwił wokal Iana, który wciąż ma w sobie to coś. Technika i umiejętność odnajdywania się w wysokich rejestrach to bez wątpienia atuty tego pana. Na nowy album przyszło czekać nam 2 lata i cały czas się zastanawiałem, czy zespół podoła i stworzy album na miarę świetnego debiutu. Moje wątpliwości zostały rozwiane i śmiało mogę stwierdzić, że „Outlaw” to wycieczka w znane mi rejony, ale nie ma mowy tutaj o nudzie i powielaniu kiepskich pomysłów. Zespół bierze na warsztat elementy znanych bandów i tworzy coś własnego. Wszystko jest tak jak na debiucie, tylko materiał jest bardziej dopieszczony i słychać, że zespół się rozwinął przez ten czas. Soczyste brzmienie, które podkreśla melodyjność i wyszkolenie techniczne zespołu odgrywa znaczącą rolę. Na tym jednak nie koniec. Rozwinęła się współpraca gitarzysty Newmanna i klawiszowca Henry'ego. Wzajemnie się uzupełniają i tworzą ciekawe linie melodyjne. Jest radość, pozytywna energia w tych melodiach, a owa słodkość została dobrze wyważona. Jeśli ktoś szuka klasycznego power metalu na wysokim poziomie, który zabierze nas do lat 90, ten powinien sięgnąć po nowy album Astralion. Nie ma tutaj słabych punktów, a każdy utwór to prawdziwa jazda bez trzymanki. Na start mamy „Deathphone”, który atakuje nas mocnym riffem i ostrzejszymi zagrywkami Newmanna. Można tutaj doszukać się wpływów Gamma Ray. Urok fińskiego power metalu uświadczymy w rozpędzonym „Black Adder”, który mógłby zdobić album Stratovarius, Symfonia czy Sonata Arctica. Klawiszowiec daje upust swojemu talentowi i wyszła z tego utworu niezła petarda. Niby oklepany styl, ale dostarcza tyle frajdom maniakom tego gatunku. Stonowany i nieco rockowy „Be careful what You Wish For” wpasowuje się w styl Helloween z ostatnich płyt. Kawałek nieco inny, ale podtrzymuje wysoki poziom zawartej muzyki. Najlepiej zespół jednak radzi sobie w szybkich kawałkach i najlepszym tego dowodem jest rozpędzony „Nightmares never Give Up”. Stonowany „Wastelands of Ice” też ukazuje bardziej heavy metalowe oblicze, ale to dobrze, że zespół potrafi być elastyczny i stać ich na jakieś zaskoczenie. Tytułowy „The Outlaw” przypomina nieco „Breaking the silence” z repertuaru Firewind. Znów zespół pokazuje pazur i swój talent. Dość łatwo przychodzi im stworzenie ciekawej i wciągającej melodii. Ostrzejszy „Ghost of Sahara” o progresywnym zacięciu potwierdza tylko ten stan rzeczy. Całość zamyka kolos „The great palace of the Sea” w którym nie brakuje folkowych zacięć i nawiązań do twórczości Running Wild. No dawno nie słyszałem tak udanego i wciągającego kolosa, który nie nudzi. To jest najlepsza wizytówka tego albumu i niezbity dowód na potencjał jaki drzemie w tej kapeli. Brawo Astralion, oby jak najwięcej takich albumów jak „ Outlaw”. Dzięki takim kapelom i takim album power metal wciąż ma się dobrze i wciąż potrafi dostarczyć tyle radości. Jedna z tych płyt, którą każdy fan power metalu powinien mieć w swoich zbiorach.

Ocena: 9.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz