„The Digital Crucifix” w wykonaniu duńskiego Evil Masquerade to
była kwintesencja ich gatunku, czyli nutka progresywności, hard
rocka i echa neoklasycznego power metalu wymieszane w jednolitą
całość. Panowie słyną z mrocznego klimatu i ciekawych,
wyszukanych melodii. Na tamtej płycie pokazali swoją fascynację
twórczością Deep Purple czy Rainbow, która zresztą
jest nie do okrycia i to od samego początku. Po cichu band pracował
nad kolejnym albumem i tak przyszedł czas na „The Outcast hall of
Fame”. Patrząc na frontową okładkę to przypomina się
„Pentagram” czy właśnie wcześniejsze albumy i to jest dobry
znak. Co mogło też zafascynować i przyciągnąć uwagę to lista
niezłych gości. Mamy w końcu dawnego wokalistę Apollo, który
obecnie spełnia się w hard rockowym Spiritual Beggers. Jest też
Mats Leven z Candlemass, Rick Altzi z Masterplan, Nickal Sonne oraz
Yenz Leonhardt z Stormwarrior. Ciekawy zabieg, który przynosi
pożądany efekt. Mamy urozmaicony i intrygujący album, który
jest ostrzejszy, mroczniejszy od „The Digital Crucifix” i pod
wieloma względami ma więcej wspólnego z klasycznymi albumami
Evil Masquerade. Znów w muzyce duńskiej formacji rządzi
mroczny klimat, ostre i stonowane riffy, które są zagrane z
finezją. Mamy tą charakterystyczną progresywność i nutkę
neoklasycznego power metalu. Henrik Flymann daje niezły popis swoich
umiejętności i tutaj stara sobie przypomnieć stare dobre czasy i
słychać w końcu heavy metal tak jak przystało na ten band. Różni
goście i rożne maniery wokalne tylko dodają pikanterii i nowej
jakości tej płycie. Jednocześnie każdy z nich przenosi coś ze
swoich macierzystych formacji. Cover Carla Micheala Bellmana mimo
bardziej hard rockowej tonacji dobrze wpasuje się w konwencję
mrocznego heavy metalu. Choć utwór sam w sobie bardziej
nasuwa nam „The Digital Crucifix”. Otwieracz w postaci „The
outcast hall of fame” jasno daje do zrozumienia że będzie
to nieco inny album. Słychać elementy „Pentagram” i echa
starych płyt, co jest jest dobrym znakiem. Po lekkim i hard rockowym
„The Digital Crucifix” miło jest usłyszeć coś mocniejszego i
w stylu starych płyt duńskiej formacji. Mroczny klimat i ponury
riff mocno ocierają się o Black Sabbath. Dobrą robotę odwala tez
Apollo i w sumie miło byłoby gdyby na stałe wrócił do Evil
Masquerade. Więcej power metalu i szybszego grania mamy w nieco
progresywnym „Death of God”, który momentami
przypomina twórczość Masterplan. Finezja, neoklasyczny
charakter i progresywność to atuty klimatycznego „Darkness
( I need You)”. Sam utwór to kolejny mocny punkt tej
płyty i pokazuje, że band jest w formie. Stonowana i wciągająca
ballada w postaci „One thousands roses and a lot of pain”
robi spore zamieszanie. Rick nadał temu kawałkowi odpowiedniego
hard rockowego charakteru i utwór jest po prostu piękny.
Kolejny dowód, który potwierdza wysoki poziom
kompozycji zawartych na nowym albumie. Dalej mamy ostrzejszy i
mroczniejszy „Lost inside a world of fear”, który
imponuje przebojowym charakterem i chwytliwym refrenem. Duch Dio, czy
Rainbow mamy w ponury i marszowym „The Spineless” i
to jest coś pięknego. Oby jak najwięcej takich kawałków w
przyszłości. Punktem kulminacyjnym tej płyty jest 12 minutowy
kolos „On no way to Brodway” w którym
spotykają się wszyscy goście. Sam utwór jest urozmaicony i
dobrze rozplanowany przez co nie nudzi swoją bogatą formą.
Stylistycznie to mamy tutaj wszystko to co składa się na muzykę
Evil Masquerade. Pokuszę się o stwierdzenie, że to jeden z
najciekawszych utworów w historii tego zespołu. Może nowy
album od razu tak nie zapada w pamięci jak „The Digital Crucifix”,
ale szybko przekonuje słuchacza. Mamy w końcu bardziej metalowym
album w wykonaniu Evil Masquerade i znów na nowo poznajemy ten
band i ich muzykę. Fani starych płyt będą na pewno zadowoleni.
Mocna rzecz w swojej kategorii.
Ocena: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz