Strony

czwartek, 6 października 2016

EVIL MASQERADE - The outcast hall of fame (2016)

„The Digital Crucifix” w wykonaniu duńskiego Evil Masquerade to była kwintesencja ich gatunku, czyli nutka progresywności, hard rocka i echa neoklasycznego power metalu wymieszane w jednolitą całość. Panowie słyną z mrocznego klimatu i ciekawych, wyszukanych melodii. Na tamtej płycie pokazali swoją fascynację twórczością Deep Purple czy Rainbow, która zresztą jest nie do okrycia i to od samego początku. Po cichu band pracował nad kolejnym albumem i tak przyszedł czas na „The Outcast hall of Fame”. Patrząc na frontową okładkę to przypomina się „Pentagram” czy właśnie wcześniejsze albumy i to jest dobry znak. Co mogło też zafascynować i przyciągnąć uwagę to lista niezłych gości. Mamy w końcu dawnego wokalistę Apollo, który obecnie spełnia się w hard rockowym Spiritual Beggers. Jest też Mats Leven z Candlemass, Rick Altzi z Masterplan, Nickal Sonne oraz Yenz Leonhardt z Stormwarrior. Ciekawy zabieg, który przynosi pożądany efekt. Mamy urozmaicony i intrygujący album, który jest ostrzejszy, mroczniejszy od „The Digital Crucifix” i pod wieloma względami ma więcej wspólnego z klasycznymi albumami Evil Masquerade. Znów w muzyce duńskiej formacji rządzi mroczny klimat, ostre i stonowane riffy, które są zagrane z finezją. Mamy tą charakterystyczną progresywność i nutkę neoklasycznego power metalu. Henrik Flymann daje niezły popis swoich umiejętności i tutaj stara sobie przypomnieć stare dobre czasy i słychać w końcu heavy metal tak jak przystało na ten band. Różni goście i rożne maniery wokalne tylko dodają pikanterii i nowej jakości tej płycie. Jednocześnie każdy z nich przenosi coś ze swoich macierzystych formacji. Cover Carla Micheala Bellmana mimo bardziej hard rockowej tonacji dobrze wpasuje się w konwencję mrocznego heavy metalu. Choć utwór sam w sobie bardziej nasuwa nam „The Digital Crucifix”. Otwieracz w postaci „The outcast hall of fame” jasno daje do zrozumienia że będzie to nieco inny album. Słychać elementy „Pentagram” i echa starych płyt, co jest jest dobrym znakiem. Po lekkim i hard rockowym „The Digital Crucifix” miło jest usłyszeć coś mocniejszego i w stylu starych płyt duńskiej formacji. Mroczny klimat i ponury riff mocno ocierają się o Black Sabbath. Dobrą robotę odwala tez Apollo i w sumie miło byłoby gdyby na stałe wrócił do Evil Masquerade. Więcej power metalu i szybszego grania mamy w nieco progresywnym „Death of God”, który momentami przypomina twórczość Masterplan. Finezja, neoklasyczny charakter i progresywność to atuty klimatycznego „Darkness ( I need You)”. Sam utwór to kolejny mocny punkt tej płyty i pokazuje, że band jest w formie. Stonowana i wciągająca ballada w postaci „One thousands roses and a lot of pain” robi spore zamieszanie. Rick nadał temu kawałkowi odpowiedniego hard rockowego charakteru i utwór jest po prostu piękny. Kolejny dowód, który potwierdza wysoki poziom kompozycji zawartych na nowym albumie. Dalej mamy ostrzejszy i mroczniejszy „Lost inside a world of fear”, który imponuje przebojowym charakterem i chwytliwym refrenem. Duch Dio, czy Rainbow mamy w ponury i marszowym „The Spineless” i to jest coś pięknego. Oby jak najwięcej takich kawałków w przyszłości. Punktem kulminacyjnym tej płyty jest 12 minutowy kolos „On no way to Brodway” w którym spotykają się wszyscy goście. Sam utwór jest urozmaicony i dobrze rozplanowany przez co nie nudzi swoją bogatą formą. Stylistycznie to mamy tutaj wszystko to co składa się na muzykę Evil Masquerade. Pokuszę się o stwierdzenie, że to jeden z najciekawszych utworów w historii tego zespołu. Może nowy album od razu tak nie zapada w pamięci jak „The Digital Crucifix”, ale szybko przekonuje słuchacza. Mamy w końcu bardziej metalowym album w wykonaniu Evil Masquerade i znów na nowo poznajemy ten band i ich muzykę. Fani starych płyt będą na pewno zadowoleni. Mocna rzecz w swojej kategorii.

Ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz