Strony

czwartek, 28 czerwca 2018

ANCIENT EMPIRE -Eternal Soldier (2018)

Amerykański band o nazwie Ancient Empire to przykład, że można grać klimatyczny heavy metal na wzór niemieckiego Scanner. Podobieństwo tkwi nie tylko w sferze stylu, maniery wokalnej Joego Liszta, ale również w tematyce science fiction. Ancient Empire nagrał 4 albumy, z czego najnowszy "Eternal Soldier" ukazał się nie dawno. Płyta brzmi klasycznie i ma brzmienie wyjęte z lat 80 czy 90. Znajdziemy tutaj wpływy Iron Maiden, Scanner, a nawet  Riot. Atutej tej formacji jest bez wątpienia gitarzysta i wokalista Joe Liszt, który nadaje odpowiedniego charakteru całości. Na albumie znajdziemy rozwinięcie pomysłów z poprzednich wydawnictw., tak więc nie ma mowy o jakimś eksperymencie, czy szukanie innych rozwiązań stylistycznych.  Zawartość tworzy 8 kawałków dających 47 minut soczystego heavy/speed metalu.Płytę otwiera rozbudowany i klimatyczny "Eternal Soldier", który przemyca sporo ciekawych przejść i melodii. Dobry początek płyty. Melodyjny "War without end" zachwyca duża dawką przebojowości i intrygującymi solówkami. Słychać nawiązania do Iron Maiden, co jest sporym atutem tutaj. "For the one i lost" to z kolei kompozycja bardziej rozbudowana i nastawiona na epicki klimat. Utwór składa się z kilku ciekawych motywów, co pokazuje jak w dobrej formie jest Joe Liszt. Jednym z mocniejszych kawałków na płycie jest bez wątpienia energiczny "Time itself" czy agresywny "The fifth column". Nie ma może szału, ani też płyty roku, ale warto posłuchać i zapamiętać kilka utworów. Ancient Empire potrafi nagrać dobry album i "Eternal Soldier" to dowodzi.

Ocena: 8/10

BULLET FOR MY VALENTINE -Gravity (2018)

"Gravity" to już 6 wydawnictwo walijskiej formacji Bullet For My valentine.Znów ta młoda formacja pokazuje, że lubi eksperymentować i odkrywać nowe rejony. Jeśli o mnie chodzi to lubię ich za takie albumy jak "Scream aim Fire" czy "Venom", z których bije agresja i szybkość. Tam band pokazuje pazur i jak należy grać melodyjny metalcore. Najnowsze dzieło to już nieco inna płyta. Jest agresja, ale nie odgrywa kluczowej roli. Matthew Thuck stara się wnieść świeżość i kilka nowych pomysłów do stylu w jakim obraca się zespół. Pojawiają się elementy muzyki elektronicznej, są syntezatory, jest gdzieś w tym rock, a nawet pop. Płyta wydźwięk komercyjny i ma swoje plusy jak i minusy. Nie jest to najlepszy album tej formacji i nie jest też łatwa w odbiorze, jednak potrafi czasami zaskoczyć pomysłowością czy ciekawymi rozwiązaniami. Dobrze prezentuje się singlowy "Letting Go", który kipi energią i porywa chwytliwym refrenem. Otwierający "Leap of faith" jest dowodem na to, że płyta jest komercyjna i bardziej rockowa. Nie wiele wnosi spokojniejszy "Not dead yet", a zespół dość dobrze wypada w młodzieżowym, wręcz rapowym "Piece of me". Tytułowy "Gravity" odzwierciedla to jaki jest ten album. Mieszanka rocka i nowoczesnego metal, to jest właśnie to co znajdziemy na tym krążku. Kolejnym mocnym punktem na tej płycie jest "Dont need You", który zaskakuje mocniejszym riffem. Bullet For My Valentine rozwija się i próbuje nowych rzeczy i wychodzi im to nie najgorzej. Fanom "Venom" album raczej nie przypadnie do gustu najnowsze dzieło.

Ocena: 5/10

sobota, 9 czerwca 2018

SUNSTORM - The road to hell (2018)

Jak patrzę jak wygląda reaktywacja Rainbow, to robi mi się nie dobrze. Kocham głos Ronniego Romero, ale to Joe Lynn Turner powinien być osadzony w roli wokalisty. Gdyby Rainbow z Joe kontynuował drogę z "Bent out of shape" to byłoby coś pięknego. No nic na szczęście Joe dalej jest w biznesie i co jakiś czas przypomina o sobie. Była płyta z coverami znanych kawałków rockowych czy metalowych, był też występ w Avantasia, był Rated X, no i cały czas funkcjonuje projekt muzyczny o nazwie Sunstorm. Zainicjowany przez Joego i dawnych muzyków Pink cream 69 działa sukcesywnie od 1999r.  W tym roku ukazał się 5 krążek zatytułowany "The Road To Hell". Nie ma tutaj eksperymentów, ani prób udawania kogoś innego. Joe i spółka idą śladami wydeptanymi już na poprzednich dziełach, tak więc mamy tutaj mieszankę Aor, Hard rocka i melodyjnego metalu. Fani Rainbow, Deep Purple czy WET odnajdą się na tym krążku bez problemu. Mimo swoich lat Turner brzmi znakomicie i niczym się nie różni od starych płyt na których śpiewał. W roli otwieracza mamy singlowy "Only the good will surive", który kusi niezwykłą melodyjnością i hard rockowym pazurem. W takim klimatach Joe wypada najlepiej i to fani Rainbow wiedzą najlepiej. Zaskakuje epicki, marszowy i podniosły "The road to hell".  Dalej znajdziemy melodyjny i nieco ostrzejszy "On the Edge", który ukazuje to co najlepsze w Sunstorm. Echa Rainbow słychać w przebojowym "Blind the Sky" czy romantycznym "My eyes on You". Nie mogło zabraknąć też szybszych petard i w tej roli idealnie sprawdza się dynamiczny "Futures to come" czy energiczny "Resurrection", który brzmi jak zaginiony kawałek Rainbow. Bardzo dobrze wypada też lekki i emocjonalny "State of the Heart". Znów Sunstorm nagrał bardzo dobry album, który namiesza w zestawieniach tegorocznych, jeśli chodzi o hard rock. Dobrze jest posłuchać sobie Joe Lynn Turnera w takich klimatach, zwłaszcza że nie ma szans żeby był znów w jednym zespole z Ritchie Blackmorem.

Ocena: 8/10

REFUGE - Solitary man (2018)

Moda na reaktywację starych składów kultowych kapel trwa w najlepsze. Niemiecki band o nazwie Rage swój najlepszy okres przeżył w 1987- 1993 kiedy to w zespole był Manni Schmidt i Chris Efthimiadis. To z nimi  Pavy Wagner nagrał jedne z najlepszych albumów Rage. Potem każdy poszedł w swoją stronę, a Rage radził sobie z różnymi skutkami. Obecnie Rage istnieje w zupełnie innym składzie, a panowie spotkali się w 2014r w celu zagrania kilku koncertów z setlistą składającą się ze wczesnymi kawałkami Rage. Kilka rozmów, głosy fanów plus wytwórnia Frotniers Records, która nakłoniła muzyków do nagrania nowego krążka, z nową muzyką. Tak się narodził Refuge, czyli brat bliźniak Rage. Refuge to niemiecka szkoła heavy/speed/thrash metalu i odnajdą się tutaj fani Rage, Jag panzer, Accept, Grave Digger czy Metal Church. "Solitary man" to wydawnictwo oddające charakter niemieckiej sceny metalowej, to album, który ma przypomnieć stare dobre czasy Rage. Na pewno jest to album przewidywalny, oklepany, ale jednocześnie zadziorny i mocno heavy metalowy. Dobrze się tego słucha, choć wszystko brzmi znajomo. Pavy nieco męczy swoim wokalem, ale warstwa instrumentalna jest na dobrym poziomie. Podobnie wygląda kwestia przybrudzonego brzmienia, który idealnie współgra z mocnymi riffami Maniego. "Summers Winter" jest dynamiczny i jako otwieracz nie jest zły, choć szału nie ma. O wiele lepiej wypada agresywny i nieco thrash metalowy "Bleeding from the inside", czy Black Sabbathowy "Living on the the edge of time". Band dobrze wypada bez wątpienia w przebojowym "Mind over matter" czy rozpędzonym "Hell Freeze Over". Na sam koniec mamy rozbudowany "Waterfalls", który pokazuje bardziej progresywne oblicze tej formacji. Płyta miewa dobre momenty, jednak jako całość już tak nie imponuje, a wręcz traci na wartości. Gratka dla fanów Rage i niemieckiego heavy metalu.

Ocena: 5.5/10


GHOST - Prequelle (2018)

Już 3 razy nabrałem się na sztuczki szwedzkiej formacji Ghost, która sprytnie miesza style określane mianem stoner rocka, doom metalu, heavy metalu, rocka, czy nawet popu. Specyficzny wokal  cardinala Copia, który obecnie ma inny przydomek i image w połączeniu z mrocznym klimatem rodem z płyt Kinga Diamonda sprawiają, że słuchacz szybko w pada w tajemniczy świat Ghost. Kapela istnieje od 2006r i już jest bardzo rozpoznawalna za sprawą swojego stylu i image, czy ciekawych przydomków, które nadają trochę tajemniczości jeśli chodzi o prawdziwe nazwiska muzyków. Do tej pary te lekkie, przekombinowane melodie potrafiły mnie oczarować, a ostatnie dzieło zatytułowane "Meliora" to jeden z najciekawszych albumów z taką muzyką. Na tegoroczny "Prequelle" czekałem bardziej z ciekawości, aniżeli z niecierpliwości. Byłem ciekaw czy Ghost jeszcze mnie tak mocno kręci i wciąga w ten swój świat jak kilka lat temu. Wydaje się, że nowy album ma więcej kopa, pazura i heavy metalowych patentów. Daje się to wyczuć już w singlowym "Rats", który imponuje surowością, taką naturalnością i brytyjską zadziornością. Jeszcze więcej ognia i zadziorności uświadczymy w melodyjnym "Faith". Z kolei taki spokojny i komercyjny "See the light" pokazuje, że ta formuła nieco już się wyczerpała. Ten sam patent co kilka lat temu już tak nie działa na mnie jak wcześniej i nie wzbudza już takich emocji. Jednym z ciekawszych utworów na nowym krążku jest skoczny "Dance Macabre". Wyszedł z tego rockowy hicior, który nadałby się do stacji radiowych. Dobrze wypada też mocniejszy "Witch image". Całość zamyka nijaki "Life Eternal", który nie wiele wnosi do wydawnictwa. W bogatszej wersji znajdziemy choćby cover Pet shop Boys w postaci "Its a sin". Ten cover pokazuje, że zespół mógłby podbić świat popu i stacji radiowych. Płytę można posłuchać, może się podobać, ale mnie już ta formuła nieco męczy. Z Ghost wystarczy mi wciąż świeżo brzmiący debiut i perfekcyjny "Meliora", który działa na czulsze zmysły i potrafi wciągnąć w magiczny świat. Niestety najnowsze dzieło Ghost mimo podobnych dźwięków pozostaje daleko w tyle. Ciekawe czy Ghost jeszcze na jakiś godny uwagi album? Zobaczymy co przyszłość przyniesie.

Ocena: 5.5/10

sobota, 2 czerwca 2018

ARCHITECTS of CHAOZ - (R)evolution (2018)

W 2015 roku ukazał się debiutancki album Architects of Chaoz, który szybko zyskał spore grono fanów. Z jednej strony mieliśmy do czynienia z młodym ambitnym zespołem, grającym wysokiej klasy melodyjny heavy metal.  Z drugiej strony był to jeden z najlepszych odsłon byłego wokalisty Iron Maiden tj Paul Di Anno. Nieco zapomniany wokalista pokazał się na "The league of shadows" z najlepszej strony i udowodnił że jeszcze ma w sobie zadziorność i moc z pierwszych płyt żelaznej dziewicy. Niemiecki band rozstał się z Paulem i do współpracy zaprosili Titta Tani. Wokalista manierą przypomina nieco Paula, aczkolwiek słychać większy wachlarz możliwości i lepsze predyspozycji, jeśli chodzi o technikę. Jednak można odnieść wrażenie, że nowe oblicze tego zespołu już nie robi takiego szału jak na poprzednim wydawnictwie. Mimo zmian personalnych Architects of Chaoz gra swoje, czyli nowoczesny heavy metal w melodyjnej odmianie. Najważniejsze jest to, że album jest tak samo dobry jak poprzednik i dostarcza sporo frajdy. Nie ma Paula i jego charyzmy, ale zespół daje sobie radę. Już otwierający "Rise" dobrze nastraja słuchacza i ukazuje, że poziom został zachowany z "The league of shadows". Andreas i Joey w sferze partii gitarowych stawiają na ciężar, agresywność, ale i melodyjność. Jest nowoczesność, ale i też nutka klasyki gatunku. Taka mieszanka sprawdza się w przypadku tej kapeli. "Dead Again" to idealny przykład tej mieszanki.Zespół przyspiesza w energicznym "Hitman", który przemyca elementy Iron Maiden i ten aspekt bardzo cieszy. Więcej agresji mamy w złowieszczym "all play dead", w którym band ociera się o thrash metal. Im szybciej tym lepiej band brzmi i potwierdza to rozpędzony i dynamiczny "Into the fire". Nie brakuje na nowym krążku prawdziwych hitów i przykładem teko jest chwytliwy "Pressure", melodyjny "No way out". Całość zamyka "The pulse of the sun", który pokazuje bardziej progresywne oblicze zespołu.

Ocena: 8/10

piątek, 1 czerwca 2018

EXLIBRIS - Innertia (2018)

Pozmieniało się w szeregach naszego rodzimego exlibris.  W składzie pojawił się perkusista Grzegorz Olejnik i znany z enfarce wokalista Riku Turunen. To właśnie Riku nadał nowej jakości zespołowi, a co za tym idzie Exlibris szybko stał się bardziej rozpoznawalny. Ta marka jest znana już za granicami naszego kraju, a teraz z fenomenalnym Riku otwierają się nowe drogi dla młodego i ambitnego zespołu. Mogą śmiało uderzać w melodyjny heavy metal, power metal czy progresywny metal. Właśnie to starają się przekazać na najnowszy dziele "Innertia". Warto wiedzieć, że to już trzeci album tej kapeli, która dzieła od 2003r. To też pierwszy album z nowym wokalistą w roli głównej.  Wraz z nowym krążkiem band stara się pokazać coś nowego, stara się zaskoczyć słuchacza.Tak więc mamy tutaj trochę power metalu, mamy też sporo melodyjnego metalu, ale też sporo nowoczesnego progresywnego metalu. Mieszanka tych elementów sprawia, że najnowsze dzieło polskiej formacji wypada znakomicie w tegorocznych zestawieniach. Nie ma mowy o graniu na jedno kopyto, nie ma też sztuczności i oklepanego kopiowania innych. Już na samym wstępie atakuje nas energiczny "Harmony of spheres", który ukazuje power metalowe oblicze Exlibris. Jest lekkość, melodyjność i power metalowy kop.Przebojowy "Gravity" to już nawiązanie do Edguy, a nawet Helloween czy Gamma Ray. Choć już tutaj można wyłapać nutkę progresywności. Stonowany i klimatyczny "Shoot for the Sun" ma w sobie sporo hard rockowego feelingu. Daniel i Piotr wymiatają w sferze instrumentalnej i świetnym tego przykładem jest petarda "Incarnate". Dalej mamy nieco bardziej progresywny "No Shelter", który zaskakuje ciekawymi motywami. W podobnych klimatach utrzymany jest"Origin of Decay". Exlibris pokazuje, że power metal może brzmieć świeżo i nowocześnie,a dowodem tego może być "Multiversal" czy "Thunderbird", które mają nieco futurystyczny klimat. Całość zamyka dojrzały i emocjonujący "Ascension". 11 utworów bardzo szybko przemija i dzieje się sporo podczas odsłuchu. Nie ma nudy, ani oklepanych melodii, jest sporo serca do muzyki i pomysłowość, a wszystko świeżo podane. Exlibris się rozwija i chce odkrywać nowe sfery muzyki melodyjnej i to się ceni. Warto znać ten album!

Ocena: 8.5/10