Strony

czwartek, 9 sierpnia 2018

PRIMAL FEAR - Apocalypse (2018)

Nie zanosi się na to, że niemiecki band Primal Fear wyda jeszcze kiedyś album na miarę "Nuclear Fire" czy debiutu. Nie oznacza to jednak, że ich ostatnie wydawnictwa są bez ikry, bez mocy i bez tego czegoś za co ich kocham. Oj nie, bowiem ostatni "Rulerbreaker" czy "Unbreakable" to jedne z ich najlepszych płyt w dyskografii.  Choć nowe dzieła są mocne, agresywne, przebojowe, to jednak brakuje mi takiego równego materiału z pierwszych płyt. Wpadki małe czasem się pojawiają i to jest największy minus ostatnich płyt. Skład silny, nie brakuje też dobrych kompozytorów, mamy 3 gitarzystów i jednak mimo to coś nie do końca wychodzi. Czy inaczej jest z "Apocalypse"?

Na najnowsze dzieło przyszło czekać fanom 2 lata i to już odstęp czasowy, do jakiego band nas przyzwyczaił. W zamian za ten czas i swoją cierpliwość dostajemy ładnie opakowany album. kolorystyczna okładka i mocarne brzmienie robią swoją. Muzycy też są w dobrej formie i nie ma obaw, że nagrali gniota. Jednak nie jest to też ich najlepszy album. Jeśli o mnie chodzi brakuje mi nieco klasycznego grania, a przede wszystkim power metalu. Jak ktoś lubi "Delivering the Black" czy "Rulerbreaker" ten pokocha "Apocalypse", bowiem te albumy są bardzo podobne.

Jeśli mam wskazać najlepsze utwory z tej płyty, to na pewno warto tutaj wspomnieć przede wszystkim o dwóch kawałkach. Pierwszy to "New Rise", który wyróżnia się niezłą energią, szybkim tempem i power metalową konwencją. To jest prawdziwa petarda i przypomina mi klasyczne albumy tej kapeli. Dlaczego panowie nie nagrają więcej takich perełek? Wtedy mielibyśmy do czynienia  z perfekcyjnym krążkiem. Drugim moim faworytem jest killer w postaci "Blood, sweat and Fear". Utwór dynamiczny o bardzo chwytliwym riffie. Słychać pomysłowość i hołd dla Judas Priest. To taki hit na miarę "Eletric Eye". Ralf daje tutaj popis swoich umiejętności. Wciąż ma w sobie ogień i pazur. Riff robi tutaj największą robotę. Zapada w pamięci i na długo zostaje w myślach. Co tutaj dużo pisać? Jeden z najlepszych kawałków tej formacji. Płytę promowały 3 utwory. "The ritual" to ciężki walec, który kontynuuje styl z dwóch ostatnich płyt.  Klimatyczny, wręcz hard rockowy "King of madness" to kawałek idealny na koncert. Średni wydaje się "Hounds of justice", który jest taki nieco oklepany i wtórny.

Dalej mamy klimatyczny, balladowy "Supernova", który przypomina nieco "Tears of Rage" czy Fighting the darkness". To bez wątpienia kompozycja godna uwagi. Ciężki riff i dużo patentów w stylu judas priest mamy w marszowym "Hail to the fear". Primal Fear przez ostatnie lata przyzwyczaił swoich fanów do nagrywania kolosów. Różnie to się kończy i w zasadzie nie robią większego wrażenia. Inaczej jest z "Eye of the storm", który błyszczy na tej płycie. Dobra praca gitarzystów, pomysłowy rifff, marszowe tempo i niezawodny Ralf robią swoje. Długi i przemyślany kawałek, który warto obczaić.  Na koniec zespół zostawił "Cannonball", który bardziej wpisuje się w ramy heavy/power metal.

Bardzo dużym plusem tego dzieła jest to, że całość brzmi wyrównanie i dobrze się tego słucha. Gdyby tak rozkładać na poszczególny czynniki to już by tak dobrze by nie było. Płyta jest równa, mocna i kontynuuje to do czego band nas przyzwyczaił. Fani "Delivering the black" bedą zadowoleni, fani klasycznych albumów mogą trochę narzekać. Płyta może nie najgorsza w dyskografii, ale też nie najlepsza. Na pewno warto posłuchać, bo niemcy trzymają dobry poziom od lat.

Ocena: 8.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz