Strony

poniedziałek, 29 października 2018

PERTNESS - Metamorphis (2018)

Szwajcarski Pertness nie ma lekkiego życia. Działają od 1993r, a jednak swój debiutancki album wydali dopiero w 2007r.  Potem kiedy zespół złapał wiatr w żagle to gdzieś przepadli bez wieści. Po 6 latach ciszy ten jakże ciekawy band grający melodyjny power metal z domieszką melodyjnego death metalu powraca z nowym krążkiem. "Metamorphis" to 4 album tej formacji i nie jest na pewno przejawem metamorfozy. Zespół dalej gra swoje czyli agresywny, dynamiczny, melodyjny power metal z pewnymi elementami melodyjnego death metalu. Jest to pozycja obowiązkowa dla fanów Orden Ogan, Blind Guardian, czy Persuader. Nowym albumem band pokazuje swoją świetną formę, świeżość i pomysłowość, której czasami brakuje w power metalu. Słychać ewidentny powrót do korzeni. Sam otwieracz "Metamorphis" to prawdziwa uczta dla fanów gatunku i definicja stylu Pertness. Tobi Hari w roli nowego perkusisty wymiata i to słychać od pierwszych sekund.  Tom Zurbrugg i Tom Schluchter to trzon tej formacji. Jest między nimi chemia i znakomicie się uzupełniają. Dzięki temu solówki na nowej płycie są pełne energii i agresji. Brzmi to znakomicie. Głosa Toma Schluchtera to największa ozdoba tej formacji. To właśnie wokal jest motorem napędowym Pertness i z jego bierze się moc na tej płycie.  Dalej mamy już bardziej klimatyczny i bardziej stonowany "Fortress", który pokazuje że krążek jest urozmaicony. "World of Lies" ukazuje zapędy nawet bardziej progresywny, ale to dobrze bo przez to nie jest nudno i na jedno kopyto. Energia i patenty rodem z Running Wild słychać w agresywnym "Firestorm". Ten kawałek to dobry przykład jak grać wysokiej klasy power metal o agresywnym wydźwięku. Stary dobry Persuader słychać w rozpędzonym i zadziornym "Im a slave", który z miejsca stał się moim faworytem. Płyta przesiąknięta jest hitami i to słychać na każdy kroku. Na przykład taki melodyjny "Face to face with hell" to rasowy przebój. Patenty stricte death metalowe słychać w agresywnym "Flying to the sun", który znów ma coś z Running wild. Na koniec mamy "Theres a storm in my mind", który pokazuje bardziej klimatyczne granie i band nie kryje tutaj zamiłowania do Blind Guardian. Jednym słowem warto było czekać 6 lat na nowe dzieło Pertness, bo jest to jedno z ich najlepszych wydawnictw w swojej dyskografii. Płyta jest dopieszczona, stworzona z pomysłem, z polotem, po prostu z miłości do power metalu. Nie ma się do czego przyczepić i jedynie można chwalić i rozgłaszać dobrą nowinę, że Pertness wrócił w wielkim stylu. Zgłaszam ich do najlepszej 10 tego roku. Polecam!

Ocena: 10/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz