Epickość, folk, heavy metal, power metal i nawet melodyjny death metal to wszystko jak zawsze znajdziemy w muzyce fińskiej potęgi folkowego grania czyli Ensiferum. "Thalassic" mimo pojawienia się Pekki Montany w roli wokalisty posługującym się czystym, heavy metalowym głosem to wciąż Ensiferum jaki znam i kocham. Nie ma tutaj jakiś przykrych niespodzianek, a jest naprawdę bardzo dobry album w klimatach folk metalu.
Pewne rzeczy się nie zmieniają, jak choćby piękne i klimatyczne okładki, a także mocne, wyraziste brzmienie, które od lat zdobi płyty Ensiferum. "Thalassic" to może nie najlepszy album tej grupy, ale trzyma wysoki poziom i zachwyca swoją przebojowością i dynamiką. W sferze partii gitarowych Markus i Petri dają czadu i stawiają na naprawdę atrakcyjne melodie. Sporo się tutaj dzieje i jest co podziwiać. Nie brakuje polotu i lekkości, a same aranżacje też są naprawdę pomysłowe.
Po krótkim intrze atakuje nas melodyjny "Rum, women, Victory" i tutaj band pokazuje jak powinien brzmieć power metal z elementami folk metalu. Alestorm może brać przykład jak to robić. Band potrafi też grać bardziej komercyjnie, z nutką lekkości i taki właśnie jest "Andromeda". Klimatyczne wejście rodem z Blind Guardian i potem band znów pokazuje pazur. Kolejny udany kawałek na tej płycie, a to dopiero początek. Power metal wraca w dynamicznym "The defance of the sampo, ale tutaj band w pełni definiuje swój styl. Co za energia i atrakcyjne melodie. Prawdziwa perełka. 6 minutowy "One with the sea" pokazuje podniosłość, rozbudowaną konstrukcję i epickość. Ciekawa odskocznia od tych szybkich, agresywnych utworów. Band potrafi też dobrze się bawić i to uwieczniono w pirackim "Midsummer magic".
Ensiferum nic nie musi udowadniać, bo ma silną pozycję i może dlatego ciężko stworzyć im perfekcyjny album? Być może. Sam "Thalassic" to naprawdę bardzo dobry album, który imponuje przebojowością, mocnymi riffami i folkowym klimatem. Nie ma niespodzianki i dostajemy typowy krążek Ensiferum.
Ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz