Strony

niedziela, 10 grudnia 2023

STARCHILD - Magic Well (2023)

 


Czasami trzeba sięgnąć dna, by przewartościować swoje dokonania i wziąć do serca wszelkie uwagi i narzekania fanów, by coś udoskonalić. Niemiecki Starchild, który miał dobry start, potem gdzieś zatracił swoją wartość i tożsamość. Na debiucie były gwiazdy i może to też zagwarantowało nam fanom pewien poziom utworów?  Mogło tak być. Kolejne wydawnictwa to była prawdziwa porażka i sięganie dna. Teraz Starchild powraca z 4 albumem i "magic Well" bije poprzednie dzieła i sięga tego co band prezentował na początku, z tym że jest to granie o kilka klas lepsze. 

Co się zmieniło? Przede wszystkim Sandro Giampietro rozwinął się jako wokalista, gitarzysta i kompozytor. Jego głos jest bardziej dojrzały i sprawdza się niemal w każdym rodzaju muzyki. W końcu znajdziemy tutaj elementy melodyjnego metalu, power metalu, czy rocka. W sferze partii gitarowych też dzieje sporo pozytywnego.  Mamy chwytliwe melodii, mamy rozmach i spory wachlarz różnych stylistyk i przez co album jest zróżnicowany. To dobrze rzutuje na całość. Jasne, jeszcze daleko do ideału i są pewne nie dociągnięcia. Gdzieś tam wkracza może i słabsze momenty, ale całościowo jest to najlepsze co Starchild nagrał.

Okładka skromna, brzmienie też co najwyżej dobre, bez większego szału. Jednak sama muzyka już pozytywnie zaskakuje. Zaczynamy od mocnego uderzenia, bo od przebojowego "War isnt over Yet", który wpisuje się w stylistykę europejskiego power metalu. Słychać, że Sandro przemycił coś z swojego grania u boku Kiske. Mamy coś z Helloween co bardzo cieszy. Szybki, zadziorny "Castles in the sky" potrafi z szokować pomysłowymi i melodyjnymi solówkami. Jest moc, jest pewność siebie i stara się grać na poziomie typowym dla niemieckiego power metalu. Brawo! Nie przemawia do mnie nijaki "Westernworld", który jest jakiś taki zbyt komercyjny. Troszkę progresywności dostajemy w stonowanym "Violent Violin", który stara się podziałać na nasze emocje. Warto na pewno wyróżnić jeszcze power metalowy "At the end of rainbow", marszowy "the golden train", czy pomysłowy "Cyber punk". Każdy z tych utworów to rasowe przeboje, które potrafią przekonać do twórczości Starchild, jeśli nie miało się z nimi styczności.  Znakomicie one oddają styl tej grupy i jakość tej płyty.

Starchild powrócił na właściwe tory i nagrał album zróżnicowany, pełen ciekawych melodii i zawierające hity, które potrafią zapaść w pamięci. Zdarzają się słabsze momenty, czy pewnie niedociągnięcia w sferze kompozytorskim czy aranżacyjnym, ale idzie to wybaczyć ekipie z Niemiec, bo nagrali swój najlepszy album.

Ocena: 8/10

1 komentarz:

  1. Zacząłem odsłuch tej płyty od ,,Magic Well,, , wstęp taki jak lubię, szemrzą gitary, a później wskakują na konkretne riffowanie, wokalista zaczyna ostrożnie, później wyraźnie się rozgrzewa, ale refren nie do końca przekonuje melodycznie, solóweczka gitarowa krótka ale konkretna, jak homilie księdza Tomka. ,,Violent Violin,, ma ,, to coś,, żeby podziałać na nasze emocje, chociaż poziom tej emocjonalnej subtelności ledwo przeskakuje ,,głazaszczypatielnyje,, skorpiony. Cybernetycznie zaczyna się, a jakże, ,,Cyber Punk,, i dalej, za wyjątkiem gitarowej solówki jakby też, nie moja działka. Chwytliwy i chutliwy początek
    ,, Westernworld ,, ale wokal wyraźnie obniża jego potencję, i choć gitara wyraźnie wspomaga go ,,Viagrą,, to jednak za mało, żeby coś więcej zdziałać. ,,Letter You Know,, pominięty w recenzji, czy słusznie ? Słusznie. Kolejny to utwór, w którym mam wrażenie, że partie wokalne, gdy ta świetna gitarka milczy, obniżają drapieżność, a co za tym idzie i jakość muzyki Starchild, ale to oczywiście może się komuś podobać. ,,Letters of Life,, też pominięty. Wyraźniejszy, od poprzednika bo i zdecydowanie mocniejszy, a powermetalowy fragmencik w środku wręcz rewelacyjny, ale znów wokalny przynudzacz się wtarabanił. Wreszcie chwalony ,,Castles in the Sky,, i się zgadzam, znakomity. ,,War Isn,t Over Yet,, nie daje wytchnienia, i bardzo dobrze, porywam go do zestawienia ,,Metal top 20 ), ale czy wejdzie do finału ? Po tym rewelacyjnym openerku nawet ,, Golden Train,, nie może zaimponować, chociaż podobać się już tak. Balladka jak balladka ,,I,ve Lost a Friend,, już zapomniałem. Opowieści o smokach w ,,Dragon Rises up Again,, , ale niejaki R.J. Dio jakby ciekawiej opowiadał. ,,At the End of the Rainbow,, to bardzo dobre zakończenie tej płyty w tym moim jej dziwnym zestawieniu. Podsumowując, gdyby wszystko grało tutaj na tym samym poziomie co gitary, to dopiero by było.

    OdpowiedzUsuń