Szwedzki Six Foot Six to już rozpoznawalna marka i spora w tym zasługa genialnego "Enf of all", który ukazał się w 2020r. Za sukcesem tej grupy z pewnością stoi lider grupy, czyli Kristoffer Gobel. Jego nazwisko dobrze znane jest fanom Falconer. Bardzo utalentowany człowiek, który tworzy muzykę z pogranicza melodyjnego heavy/power metalu z domieszką hard rocka. Nie kryje swoich inspiracji twórczością Hamerfall, Primal Fear, Volbeat czy Shakra, a nawet Falconer. 3 lata czekania i przyszedł czas na album nr 3 w dyskografii Six Foot Six. Płyta ukazała się 8 grudnia tego roku.
Po raz kolejny dostajemy znakomitą i klimatyczną szatę graficzną, która przykuwa uwagę i zapada w pamięci. Zadbano również o aspekt brzmienia i jest to mocne, wyraziste brzmienie, które nadaje całości odrobinę ciężaru i właściwej mocy. Sami muzycy wciąż są w znakomitej formie, a najlepiej prezentuje się Kristoffer. Jego barwa głosu, dbałość o melodie, czynią ten album prawdziwą gratką dla fanów takiego grania. Band ma swój styl, swoją wizję melodyjnego grania i robią to naprawdę bardzo dobrze. Jest lekkość, świeżość i pomysłowość, przez co nie ma mowy o nudzie. Ta formuła po raz kolejny się sprawdza i bardzo dobrze, że band nie bawi się w jakieś eksperymenty.
Band przemyślał sprawę i na pierwszy ogień idzie "Raise the Dead". Niby banalny riff, niby słychać coś tam z iron maiden, ale kawałek robi furorę. Chwytliwy riff i niezbyt skomplikowana struktura i łatwo wpadający w ucho refren i hicior gotowy. Jeszcze lepszy jest przebojowy "Tears" i z wybijającą się grą Snowy Shawa, który jest jednym z najlepszych perkusistów. Potrafi czynić cuda na perkusji. Hard rockowy pazur dostajemy w nastrojowym "Voices inside", który potwierdza że band stara się urozmaicać swój materiał. Nie ma grania na jedno kopyto, co jest sporym autem. Lekko i melodyjnie jest również w "Analog Man". Solidny kawałek, ale czuć lekki spadek formy. Dalej znajdziemy "riding the tide", który sprawdza się jako prosty i mało wymagający heavy metal. Ożywienie następuje wraz z pojawieniem się szybszego "Fire will Burn", który przemyca wyraźne wpływy Judas Priest. Brawa za melodię, która zdobi "The Prodigy", który jest również ważnym przystankiem na płycie. Wyraźny hit i mam nadzieję, że zostanie zagrany na żywo. Six foot six ma smykałkę do tworzenia przebojów i to słychać od pierwszych sekund. Można też delektować się niezwykłą porcją melodyjnych riffów i solówek w "The homecoming", który również zaliczam do najważniejszych momentów na płycie.
Odnotowałem parę słabszych momentów, kilka niedociągnięć, jednak całościowa płyta wzbudza bardzo pozytywne emocje. Udało się utrzymać bardzo dobry poziom poprzedniego wydawnictwa i udało się stworzyć nową porcję hitów. Six Foot Six rośnie w siłę, a "Beggars Hill" z pewności przysporzy grupie nowych fanów. Gorąco polecam posłuchać, co ta szwedzka grupa gra, bo mają talent.
Ocena:8.5/10
Mocno zróżnicowana to muzyka, jest i coś dla miłośników dość miękkiego, radosnego i mocno przebojowego grania, jest też muza cięższa, a tak się składa, że to moje ulubione tutaj utwory, czyli ,,Fires Will Burn,, , ,, The Prodigy,, i częściowo ,, The Homecoming,, są też bardziej pokombinowane kompozycje, np. ,,Pete Mc Oats,, zahacza o ,, W grocie króla gór,, Griega. Szkoda zmarnowanego riffu gitarowego w ,, Analog Man,, , riffu nie wykorzystanego, zmiękczonego i rozwodnionego i przez wokal,, i przez resztę zespołu, a ta melorecytacja w środku tego kawałka, pasuje tam jak pupież Franciszek do kościoła tradycyjnego. Aha, ,,Rise the Dead,, biorę do mojej tegorocznej kolekcji najbardziej przebojowych metalowych utworów.
OdpowiedzUsuń