Pamiętacie te czasy,
kiedy rodziły się wielkie kapele power metalowe? Okres połowy lat
90 to był ważny moment dla power metalu, w końcu wtedy zrodziło
się wiele kapel, które przyniosły rozkwit temu gatunkowi. To
był piękny czas, zwłaszcza że już przy pierwszych płytach można
było łatwo rozszyfrować potencjał dany zespół. Wiele z
nich faktycznie stało się gwiazdami power metalu. Dzisiaj już
ciężko o takie kapele. W tym roku póki co mogę wymienić
Lord Symphony i Last bastion. Perełki w swoim gatunku i nadzieja, że
tradycyjny power metal nie umarł i że można jeszcze nagrać płytę
w takim stylu. Debiut Last Bastion zatytułowany „The road To
Redemption” to znakomity przykład że wciąż mogą rodzić się
kapelę, który będą podtrzymywać płomień tradycyjnego
power metalu, który nigdy nie zgaśnie.
Last Bastion to
amerykańska formacja założona w 2012, tak więc mamy do czynienia
z młodą i niedoświadczoną kapelą. Na dodatek Last Bastion nie
stawia na tradycję i porzuca klasyczny amerykański power metal. Ich
kręci stary poczciwy europejski power metal. Słychać, że są
fanami klasycznych albumów Gamma Ray, Sabaton, Edguy,
Avantasia, Rhapsody, Helloween. Można nawet usłyszeć coś z
Manowar, coś z Timeless Miracle. Mając takich idoli można stworzyć
płytę godną ich wielkości, godną czasów kiedy nagrali
najlepsze dzieła. Amerykanom wyjątkowo łatwo to przyszło. Nie
dali po sobie poznać, że to ich pierwszy album i na dodatek
wykazali się dojrzałością i pomysłowością. Choć słyszę
tutaj te wszystkie zespoły, to jednak żaden nie zdominował Last
Bastion, przez co pozostali sobą, pozostali autentyczni. Ciężko
dzisiaj wybić się ponadprzeciętność i wyróżnić się
swoim stylem, ale ta sztuka wyszła Last Bastion. Nawiązują do
tradycyjnego europejskiego power metalu, jednak starają się w to
wszystko wmieszać epickość, rycerski charakter, a melodyjne
klawisze sprawiają że Last Bastion jest jedyny w swoim rodzaju.
Klawisze nie są słodkie czy też przesadzone, nadają tylko
odpowiedniego podniosłego, rycerskiego klimatu. Nie przebijają
swoją siłą partii gitarowych, co też uważam za dobre
rozwiązanie. Sam ich wydźwięk dość znajomy, ale ciężko
przytoczyć przykład z czego tutaj zespół czerpał. Można
by ich nazwać bardziej epicki i mniej słodki Timeless Miracle. Nie
dajcie się zwieść okładce, która podpowiada nam, że to
będzie epicki heavy metal, bowiem to jest power metalowa pozycja.
Choć nie brakuje w muzyce amerykanów heavy metalu i
epickości. Najbardziej to odzwierciedla „Angel's Tyranny”.
Chwytliwy refren to znak rozpoznawczy zespołu i w tym utworze to
słychać bardzo wyraźnie. Co jest też ciekawe w przypadku Last
Bastion to, że zespół nie idzie na łatwiznę i stawia na
rozbudowane kompozycje, które przekraczają 6 minut trwania.
Takich kompozycji jest aż 6 i co ciekawe żadna nie nudzi, wręcz
chciałoby się żeby trwały nawet i po 10 minut. Zespół tak
urozmaica utwory przepięknymi solówkami, przejściami że nie
sposób się nudzić. Tutaj zespół też przypomina mi
Timeless Miracle. Matt Lehr i Joe Lovatt to bez wątpienia dali popis
jak grać power metal i ich partie gitarowe powinny być wzorem dla
innych. Jest energia, finezja, jest element zaskoczenia, jest magia,
jest epickość. Przede wszystkim jest zapał, zaangażowanie i
granie z przyjemności i z miłości do power metalu. Niby to
wszystko było, ale nikt dawno tak tego nie podał, w takiej
znakomitej formie. Pokuszę się, że to najlepsze partie gitarowe i
solówki jakie słyszałem w ciągu ostatnich lat. Tego nie da
się opisać. Album zaczyna się od prawdziwego hitu bo inaczej nie
da się opisać chwytliwego „I know when im Home”.
Refren, który zaczyna utwór brzmi znajomo, ale czy to
ważne? Liczy się to, że chwyta i wróży znakomity album.
Stęskniłem się za takim power metalem, zwłaszcza że wszyscy
ostatnio starają się pójść w cięższe rejony power
metalu. Klimat Blind Guardian pojawia się w „Ancient Lands”.
Gitary tutaj po prostu urzekają swoim pięknem i często można
odnieść wrażenie Yngwie Malmsteen miał spory wpływ na
gitarzystów. Posłuchajcie jak pięknie brzmią ich partie i
ile w tym techniki i pomysłowości. Jest coś z neoklasycznego power
metalu. Rycerski wydźwięk, wejście w stylu Running Wild, epicki
klimat to z kolei atuty „Plataea”. Klawisze tutaj
brzmią jak soundtrack „Piratów z Karaibów”, zaś
wokalista Joe stara się śpiewać bardziej piracko. Zresztą jest on
bardzo elastyczny i do wszystko pasuje. „Northern kingdom”
to nie przelewki, tylko rozpędzony power metal, który też
ukazuje nieco rycerskiego klimatu. Dotarliśmy do epickiego „Road
To Redemption” i tutaj mamy wszystko. Epicki heavy metal,
podniosłe otwarcie, sporo ciekawych motywów i popisów
gitarowych, ot co Last Bastion w pigułce. Kolejnym mocnym kawałkiem
jest „The Way of kings pt 1” i jest to dla odmiany
krótki i zwięzły utwór, który przede wszystkim
zachwyca przebojowością. Główny motyw „Liberation”
z kolei mógłby być wykorzystany w folk metalu. Co może się
podobać, to mocny riff i takie granie w stylu Evertale. Skoro mowa o
Evertale to również zamykający „Forevermore”
ma coś z tego zespołu. Słychać tutaj również wyraźne
wpływy Blind Guardian.
Są wśród nas na
pewno osoby, które nie przepadają za nowoczesnym wydźwiękiem
power metalu i wolą posłuchać czegoś na miarę klasyków
takich tuz jak Helloween, Edguy, czy Rhapsody. Co ciekawe to nie
żaden z znanych zespołów power metalowych nagrał płytę
nawiązującą do tradycji europejskiego power metalu, to właśnie
mało komu znany Last Bastion, który pochodzi z Stanów
Zjednoczonych. Co za ironia, czyż nie. Płyta perfekcyjna i nie
znalazłem wad. Nawet okładka i soczyste brzmienie tutaj znakomicie
pasują. Tęskniłem za takim power metalem i proszę dostałem to
czego chciałem. Last Bastion i Lord Symphony to najwięksi zwycięzcy
tego roku i liczę na nich w przyszłości. Takich emocji ostatnio mi
dostarczył oczywiście Gamma Ray, ale żeby tak się dalej cofnąć,
to powiem że najlepsze co słyszałem od czasu Evertale. Równie
udany debiut. Polecam
Ocena: 10/10
9/10 ;]
OdpowiedzUsuńA tak coś więcej poza oceną?:P
UsuńLB dla mnie bardziej melodic power metal dlatego punkcik niżej od agresywniejszego power metalu LS. ;)
OdpowiedzUsuń