Rok 2015 to udany rok dla
szwedzkiego heavy metalu. Wystarczy przyjrzeć się ostatnim płytom
takich kapel jak Enforcer, Ram, Ambush czy właśnie Steelwing by o
tym się przekonać. Szwecja jeśli chodzi o tradycyjny heavy metal
nigdy nie zawodziła i w roku 2015 też nas nie rozczarowała. Każda
z tych kapel przytoczonych przeze mnie nagrała album na miarę
swoich możliwości i każdy z nich jest warto znać. Steelwing kazał
czekać swoim fanom 3 lata na nowy materiał. „Reset, reboot,
redeem” to ich trzeci album i w sumie nie jest żadnym reset czy
nowym startem. Zespół bowiem w zaparte idzie w stronę
tradycyjnego heavy metalu przesiąkniętego twórczością Iron
Maiden czy Judas Priest. Z jednej strony to jest pułapka i pewne
ograniczenie samego zespołu, bo trzymają się pewnie określonego
stylu, z kolei z drugiej strony przynosi im to sukces i dzięki temu
powstają naprawdę miłe dla ucha płyty, tak więc są plusy i
minusy. Nic nowego nie dostajemy na najnowszej płycie szwedów.
Jest to dalej ten sam heavy metal w stylu lat 80 co na poprzednich
wydawnictwach i tutaj nie ma niespodzianki. Troszkę jest to
monotonne i przewidywalne, ale niestety w przypadku takich kapel jak
Enforcer czy Steelwing jest to nie do uniknięcia. Jednak urok
Steelwing i ich stylu tkwi w tym, że grają zadziornie i potrafią
stworzyć hity, które zostają w pamięci. Na najnowszym
albumie jest pełno atrakcyjnych melodii i ostrych riffów.
Wokalista Riley brzmi wciąż przekonujący i jego forma nie osłabła
ani przez moment. Kto się rozwinął na nowym krążku to duet Alex/
Robby. Wciąż zachwycają, wciąż potrafią zaskoczyć swoją
pomysłowością i zgraniem. To właśnie ich partie gitarowe
napędzają ten album. Pierwszym takim wyraźnym hitem z tej płyty
jest tytułowy „Reset, Reboot, redeem”, który
pokazuje na co zespół stać i że speed metal to ich żywioł.
Ciekawym zabiegiem jest wtrącenie w to wszystko ojczystego języka.
Nie przeszkadza to w odbiorze, a tylko podkreśla autentyczność
zespołu. Energiczny” Ozymandias” czy pomysłowy i
urozmaicony „Och varladen Gav Vika” są tego dobrym
przykładem, że ten patent się sprawdza. Co może się podobać to
przybrudzone brzmienie i nutka mrocznego, nieco tajemniczego klimatu.
Dobrze to zostaje uchwycone w „Architects of Destructions”
czy złowieszczym „Like Shadows, like Ghosts”. Pod
względem stylistycznym wyróżnia się nieco doom metalowy
„Hardwired”, który potrafi poruszyć swoją
formułą i wykonaniem. Kawałek o zupełnie innym klimacie, ale
wpasowuje się w całość. Na sam koniec mamy petardę „We are
left here to die”, który idealnie wieńczy ten album i
podsumowuje to co się działo. Nieco myląca jest okładka, która
nasuwa mroczny thrash metal. Na szczęście jest to tradycyjny heavy
metal w stylu lat 80 i to zagrany z miłością do tej muzyki. Bardzo
dobry hołd dla twórczości Iron maiden czy Judas Priest.
Steelwing póki co nie zawodzi.
Ocena:8/10
A mnie po bardzo dobrym debiucie i świetnej dwójeczce ten najnowszy straszliwie rozczarował. Nie to brzmienie, nie ten pomysł, zupełnie jakby stali się randomową kapelą grajacą w garażu i która nie nagrała tego, co było na poprzednich.
OdpowiedzUsuńPrawda. Trzecia płyta to jakieś nieporozumienie. Pytanie czy sami na to wpadli czy ktoś im pomysł podsunął. Jak to się skończyło wiadomo, a szkoda bo wbrew opiniom na konkurencyjnym blogu kapela dwie ciekawe płyty nagrała.
UsuńOstatnio rozmawiałam na temat ich nowej płyty ze znajomym z Akademii Menedżerów Muzycznych - mi bardzo się podoba, dałabym jej 9,5/10, zaś on uważa, że mu się zdecydowanie nie podoba, szczególnie aranżacją utworów - można ich kochać lub nienawidzić ;)
OdpowiedzUsuń