Do tej pory niemiecki band Ninja był kojarzony z niemieckim
podziemnym heavy metalem i latami 80. W sumie do 1997 roku kapela
całkiem sobie dobrze radziła i udało się nawet zarejestrować 3
albumy. Ich muzyka była prosta i łączyła w sobie elementy hard
rocka, a także heavy metalu. Stylistycznie przypominało to
mieszankę Ac/Dc, Accept, Krokus, Judas Priest i W.A.S.P. Jeśli
chodzi o ten aspekt to mimo upływu czasu nie wiele się zmieniło w
Ninja. Mimo długiej przerwy wciąż wiedzą jak grać solidną
mieszankę metalu i hard rocka. Najlepsze jest to, że wciąż brzmią
jak w latach 80. Nie popsuło tego nowy skład, długoletnia przerwa
i granie w obecnych czasach, gdzie pełno kombinowania i
eksperymentów. Ninja pozostaje sobą, a ich najnowsze dzieło
„Into the Fire” to kawał solidnego grania w stylu lat 80. Proste
motywy, zadziorny wokal i pełne werwy solówki, które
nadają całości pazura. Ze starego składu został gitarzysta
Urlich i wokalista Holger. To dzięki nim wciąż czuć klimat lat 80
i to dzięki nim Ninja nie stracił swojej tożsamości. Nowy
gitarzysta i sekcja rytmiczna nadają całości świeżości i
energii. Nie ma mowy tutaj o nudzie i przewidywalności. Panowie
stawiają na klasyczne rozwiązania i prostotę, a to przedkłada się
na jakość wydawnictwa. Od samego płyta atakuje nas atrakcyjnymi
melodiami. „frozen Time” to ukłon w stronę
Scorpions, Dio czy W.A.S.P. Klasyczny kawałek, który mocno
nawiązuje do płyt z lat 80. Niby nic nowego, a jednak słucha się
tego z wypiekami na twarzy. Mamy też mocarny i rozpędzony
„Thunder”, który ukazuje toporność i
agresję jaka drzemie w zespole. Fani Judas Priest czy Accept będą
w pełni zadowoleni. Hard rockowy „Vegabond Heart”
to ukłon w stronę maniaków Scorpions, czy Ac/Dc. Lekki,
przyjemny riff i romantyczny klimat i już przenosimy się do złotych
lat 80. Prawdziwy hit, który pokazuje potencjał kapeli.
Epicki, marszowy „Masterpiece” to przykład, jak
grać mocny i podniosły true metal w stylu Manowar czy Majesty. Ja
to kupuje i chce jak najwięcej takich petard. Ballada w postaci
„Always Been Hell” to prawdziwa uczta dla fanów
łagodnych i czułych dźwięków. Wszystko zgrywa się w
perfekcyjną całość. Fani Rainbow czy Axela Rudi Pella będą w
pełni usatysfakcjonowani ostatecznym efektem. Mieszanka Krokus i
Saxon wybrzmiewa znakomicie w żywiołowym hicie „Blood of my
Blood”. Trzeba przyznać, że płyta wypchana jest po
brzegi hitami i wystarczy odpalić pozytywnie nakręcony „Last
Chance”, czy melodyjny „Supernatural”.
Całość zamyka świetny i podniosły „Into The fire”.
Nie ma słabych kawałków, a całość jest równa i
dynamiczna. Pełno hitów i klimat lat 80. Kolejna zapomniana
kapela lat 80 wraca i to w jakim stylu. Oby więcej takich płyt.
Wydana w 2014 r samodzielnie, teraz w 2016 wydana pod skrzydłami
Pure Steel Records.
Ocena: 8.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz