Nie tak dawno, bo w roku 2014 heavy metalowym światem wstrząsnął
amerykański band o nazwie Savage Master. Wielu fanów zaczęło
upatrywać w nich nowy Warlock, Chastain czy Crystal Viper. Podobna
stylistyka, ładunek i podejście do tematu. Do tego wspólnym
mianownikiem jest zadziorna wokalistka o niezwykłych
umiejętnościach. Stacey Peak to prawdziwa heavy metalowa królowa,
która potrafi przypomnieć nam najlepszych frontmanów
heavy metalowych z lat 80. Ma technikę, charyzmę i niezwykłą
technikę. Nie ma wątpliwości, że to dzięki niej kapela i jej
debiut są tak rozchwytywane. „Mask of The Devil” to wysokiej
klasy materiał, który miał w sobie mrok Mercyful fate i
pomysły, które przypominały twórczość Black
Sabbath. Już tamte dzieło było wysokich lotów i
dopieszczone, tak więc ciężko było sobie wyobrazić album, który
przebije debiut. Jednak Savage Master wykonał misję niemożliwą i
to z sukcesem. „With Whips and chains” to drugie dzieło tej
formacji, które pod każdym względem jest lepszym albumem niż
debiut.
Niby z jednej strony mamy wszystkiego więcej, a z drugiej strony
zespół dalej gra to samo i dalej wykorzystuje te same
patenty, które zaprezentował na debiucie. Kiedy przyjrzymy
się dokładniej strukturze i konwencji „Wtih Whips and Chains”
to dostrzeżemy kontynuację debiutu „Mask of The Devil”. Stacey
na nowym albumie rozwinęła skrzydła i śpiewa jeszcze agresywniej.
Nabrała pewności siebie i podszkoliła się w technice. Robi to
spore wrażenie i to od pierwszych sekund albumu. Co ciekawe Larry i
Adam nie są w cieniu Stacey i też dają upust swoim umiejętnościom.
W ich partiach słychać szaleństwo, pomysłowość,a przede
wszystkim klimat lat 80. Wiele powie, że to wszystko nie raz
słyszeliśmy i w sumie nic nowego nie prezentuje Savage master.
Zgadza się, ale mało kto dzisiaj potrafi grac tak klasycznie i z
taką ikrą. Co jeszcze przerysowano z debiutu to klimatyczną
frontową okładkę, bo ta na nowym albumie jest niemal identyczna.
Również brzmienie jest jakby wyjęte z debiutu, choć
bardziej dopracowane.
Całość zaczyna klimatyczne intro „Call of The Master”,
które zabiera nas do lat 80 i czasów, kiedy intra na
płycie coś znaczyły i odgrywały kluczową rolę. Strzał w
dziesiątkę z tym intrem, które nasuwa nam intra Iron maiden,
czy Running Wild. Dalej mamy „dark Light of the moon”,
który ma ma w sobie prawdziwego kopa. Riff jest ostry, a
całość utrzymana w przebojowym charakterze. Wpływy wczesnego
Iron Maiden, Walorck czy Black Sabbath są łatwe do wychwycenia.
Stonowany i nieco toporniejszy „With Whips and Chains”
to przykład jak grać wysokiej klasy heavy metal w klasycznej
odsłonie. Podoba mi się tutaj nawiązania do Mercyful Fate czy
Accept. Mocny riff i ciekawa linia melodyjna to jak widać standard
na nowej płycie amerykańskiej formacji. Kolejny mocnym utworem na
płycie jest rozpędzony „Path of Necromancer”,
który przypomina mi stare płyty Warlock. W końcu ktoś
przejął jakby pałeczkę po Warlock. Nutka hard rocka wdziera się
w „looking for Sacrifice”, który ma coś z Judas Priest.
Zespół cały czas nawiązuje do różnych formacji i do
lat 80, ale stara się być przy tym sobą i tworzyć coś
zaskakującego. Ciężko dzisiaj o takie kompozycje, o taki właśnie
heavy metal i to na takim poziomie. Na płycie nie brakuje przebojów
i wystarczy tutaj przytoczyć niezwykle melodyjny „Satan's
crown” czy dynamiczny „Burned at the Stake”.
Całość zamyka petarda „Ready to Sin” utrzymana w speed
metalowej formule. Czy można życzyć sobie lepszego zwieńczenia
płyty? Na pewno nie.
Savage Master już debiutem podbił heavy metalowy świat i serca
wielu fanów heavy metalu z lat 80. Kiedy Warlock czy Mercyful
fate przestał istnieć cały czas fani czekają na zespoły, które
pójdą w stronę tych zespołów i przejmą spuściznę
po tych legendach. Ciężko jest to osiągnąć, bo nie jest tak
łatwo nawiązać do tamtych stylów, osiągnąć taki poziom i
jednocześnie wpasować się w trend ówczesnych czasów.
Amerykańska formacja wyszła naprzeciw oczekiwaniom fanom i
stworzyła styl, który zadowoli maniaków klasyków
i formacji typu Warlock czy Mercyful fate. Znają się na swojej
robocie, a z taką wokalistką jak Stacey Peak są wstanie wiele
osiągnąć. „With whips and chains” to póki co ich
najlepszy album, który jest czystą perfekcją. Jedne z
najlepszych wydawnictw w tym roku. Trzeba mieć ten krążek w swojej
kolekcji.
Ocena: 10/10
Ta kapela to żenada przecież...
OdpowiedzUsuńPiszesz o wokalistce jakby była nie wiadomo kim a przecież jej śpiew jest bardzo słaby, bardzo niemelodyjny (zwłaszcza w kontekście przytaczanych przez Ciebie zespołów - Warlock, Crystal Viper czy Chastain)... Kobita nie ma żadnych możliwości wokalnych, zero skali, jej śpiew najłatwiej porównać do szczekania psa :/ Oczywiście ma to jakiś swój urok, zwłaszcza że muzycznie zespół prezentuje się bardzo ciekawie, jest w tym mrok, pasja, duch lat 80-tych. Za to należą się im ogromne brawa, ale na pewno nie za Stacey ;)
OdpowiedzUsuńOker, Wild, Lizzies, Hitten, Witchtower, Evil Sinner, Iron Curtain, Ciclon sławić i słuchać jak już masz takie parcie na NWOTHM, a nie to badziewie...
OdpowiedzUsuńkrytyka tu:
www.encyklopediametalu.net16.net/pliki/enmet/savagemaster.htm