Strony

piątek, 2 czerwca 2017

JORN - Life on death road (2017)

Jorn Lande to jeden z najlepszych wokalistów w heavy metalowym światku, jeden z najbardziej zapracowanych muzyków. Dał się poznać jako frontman power metalowego Masterplan, działał też w różnych projektach jak Allen - Lande czy Avantasia. Jednak Jorn najwięcej zdziałał w swojej solowej karierze. W końcu nagrał pod szyldem Jorn 13 albumów i ma za sobą 17 lat działalności. Przez ten długi okres w jego zespole przewinęło się wiele ciekawych muzyków. Ostatni album zatytułowany "Traveller" był ciekawy i bardzo udany. Tym bardziej wzrosły oczekiwania na nowe dzieło tego fantastycznego wokalisty. Z tamtego składu został sam Jorn i co ciekawe zaprosił do współpracy muzyków, których znamy z Voodoo Circle czy Primal Fear. Czy to oznacza najlepszy album Jorna?

Alex Beyrodt to specjalista od mocnych wyrazistych riffów, od finezyjnych solówek i ciekawych melodii. Mat Sinner to nie tylko świetny basista, ale też pomysłowy kompozytor. Jest też klawiszowiec Alessandro, który nadaje całości klimatu lat 80. Perkusista Francesco Jovino dał się poznać jak solidny pałkarz w zespole Udo czy Primal Fear. Jednym słowem prężny skład, który instrumentalnie daje czadu na nowym albumie Jorna. Mamy ostre riffy, urozmaicone kawałki i wiele ciekawych motywów. Najlepsze jest to, że płyta rzeczywiście brzmi jak miks stylistyki Jorna z poprzednich płyt i primal Fear. Jednym słowem mamy wybuchową mieszankę. Do tego wszystkiego znów Jorn postawił na soczyste i mocne brzmienie.

Ciężko ocenić czy jest to najlepszy album Jorna, ale bez wątpienia jeden z najlepszych. Każdy utwór ma swój charakter i nie ma mowy o graniu na jedno kopyto.  Całość otwiera klimatyczny i rozbudowany "Life on death road". Zaczyna się spokojnie, akustycznie i tak jakoś w stylu Dio. Jednak po kilku sekundach wkracza mocny i ostry riff, który od razu kojarzy się z twórczością Primal Fear. Jest melodyjnie, jest luz i klimat lat 80 co może się podobać. Nieco hard rockowego feelingu mamy w stonowanym "Hammered to the cross". Płytę promował dynamiczny i przebojowy "Love is the remedy", który potrafi zauroczyć ciekawymi zagrywkami Alexa. Riff jest naprawdę wyrazisty i szybko wpada w ucho. Jorn też sprawdza się w spokojnych utworach i "Dreamwalker" to potwierdza. Taka mieszanka ballady i hard rocka.  Jednym z ostrzejszych kawałków na płycie jest zadziorny "Fire to the Sun", ale największym zaskoczeniem jest mroczny i toporny "Imsoluble Maze", który bardziej nawiązuje do twórczości Black Sabbath za czasów Dio. "The slippery slope" to kolejny mocniejszy heavy metalowy kawałek i w takiej stylistyce Jorn czuje się świetnie. Nieco słabszy jest "The optimist", który nic nie wnosi do płyty. Końcówka płyty to przebojowy "Man of the 80s" i klimatyczny "Blackbirds", który jest również bardziej rozbudowanym kawałkiem.

Nowy skład, nowa świeżość i w efekcie mamy naprawdę jeden z ciekawszych albumów Jorna Lande. Nie brakuje przebojów, dynamiki i zadziornych riffów. Całość jest składna i przemyślana. Warto zapoznać się z tym dziełem, zwłaszcza jeśli jest się fanem Voodoo Circle, czy Primal Fear.

Ocena: 8.5/10

3 komentarze: