Strony

piątek, 5 sierpnia 2011

CELESTY - Vendetta (2009)

W roku 2009 ogromne wrażenie na mnie zrobił album fińskiego Celesty, który wydał swój 4 album „Vendetta”, będący kontynuacją stylu z dwóch pierwszych płyt. Choć też nie do końca, bo zespół nieco unowocześnił formułę z tamtych albumów. Wplecił symfoniczne patenty, które nie burzą konstrukcję wypracowaną przez sekcję rytmiczną, a tylko ją ubogacają. „Mortal Mind Creation” był jak dla mnie nieco nijaki, bo zespół chciał grać nowocześnie, udawanie kogoś innego niezbyt im wyszło na dobre, bo jak dla mnie najlepiej sprawdzają się w takim power metalu nieco tradycyjnym, a wzbogacenie poprzez symfonikę, podkreśla tylko melodyjność i radość w ich muzyce. Materiał do „Vendetty” został tworzony w 2007 roku przez muzyków, którzy tworzyli na poprzednim albumie. Jednak wraz z tym rokiem zespół zmienił wytwórnię Dockyard na rodzimą Spinefarm Records. Zespół w wielkim stylu powrócił , dając bardziej autorski album, bardziej zagrany w ich stylu. Z jedną różnicą, że zespół zaaranżował prawdziwą orkiestrę, którą im załatwiła wytwórnia, zaklepując Kaleviego Olli. Zaś całość z miksował Samu Oittinen. Album odniósł sukces komercyjny w wielu krajach i wciąż zbiera pozytywne opinie. Słucham ten krążek już 2 lata i muszę przyznać,że albumem w ogóle się nie nudzi, a im dłużej się z nim obcuje tym jeszcze lepszy się wydaje. Co więcej śmiem twierdzić, że jest to ich najlepszy krążek w ich karierze. Świetnie wyważony między melodyjnością a ciężarem. A tak na marginesie , nie wiem czemu ale jakoś troszkę poszli w kierunku jakby Dark Moor, sporo elementów symfonicznych i do tego te chórki przyprawiające o ciarki i do tego są autentyczni. Szczerze Celesty znam od ich debiutu i nigdy nie oczekiwałem jakiegoś powiewu świeżości ani genialnego albumu z ich strony,a tu proszę zespół odświeżył swoją muzykę,nieco zmienił kierunek i wyszło mu to na dobre, co zresztą słychać na tym albumie, który zrobił furorę w 2009 roku i wciąż mimu tych 2 lat niszczy swoją formułą.

W porównaniu do poprzednich albumów nie ma porównania, tamte były jakieś bez pomysłu ,mało chwytliwe i mało interesujące żeby coś wynieść z nich a jedynie debiut jako tako można zaliczyć do udanych albumów ,a tutaj proszę połowa kawałków niszczy za pierwszym przesłuchaniem, a kolejne obroty podwajają tą liczbę. Wokalnie jest miodzio,bo Antti Railio śpiewa niczym taki podrasowany Kiske, a partie gitarowe Teemu Koskela, Tapani Kangas przyprawiają o ciarki, bo między wioślarzami jest chemia, jest porozumienie co wpływa na wysoki poziom muzyki pod tym względem, choć trzeba przyznać że nie raz odgrywają one na albumie wyłącznie drugoplanową rolę.

Zespół jakby na nowo się narodził, bo przy „Euphoric Dream”- mamy do czynienia ze swobodą, radością, a do tego podniosłością, nawet epickość gdzieś tutaj się czai. Wszystko jakby pod porządkowane pod symfoniczne patenty. Nie ma się czemu dziwić, bo zostały one zagrane z pasją, nie są wymuszone, są jakby uzupełnieniem utworów, choć nie raz usłyszy że to one prowadzą tą kompozycję. Tak jest właśnie w otwieraczu, gdzie całość prowadzi symfoniczna melodia, chórki, a reszta jest temu podporządkowana. Odrobina progresywności tutaj jest jak najbardziej na miejscu, bo daje urozmaicenia temu kawałkowi. Mimo bogactwa, wciąż są sprawdzone patenty, szybkie i chwytliwe partie, chwytliwy, wręcz podniosły refren i solówki, które nie jednego porwą swoim polotem. Otwieracz właśnie taki powinien być, a mianowicie niszczący. Jednym z kolejnych takich moich prywatnych ulubieńców jest „Greed and Variaty”, który zaliczyć należy do najcięższych kompozycji na albumie i tutaj słychać, że to partie gitarowe odgrywają znaczącą rolę, a symfoniczne patenty tylko wzbogacają ową sekcję rytmiczną. Słychać gdzieś tutaj troszkę nowoczesnego grania z poprzedniego albumu, ale świetnie zostało to wymieszane z melodyjnością i przebojowością znaną z 2 pierwszych krążków. Jak usłyszałem początek „Like warriors” to na myśl przyszedł mi Dark Moor, czy też nawet Therion. Szybka melodia rozegrana przez orkiestrę i znów reszta elementów został podporządkowana całemu temu symfonicznemu światu. Jednak jest to wyważone, nie ma zupełnej dominacji. Sama kompozycja znów utrzymana w szybkim tempie i z zachowaniem wszelkich reguł power metalu. Nieco inaczej zaczyna się „Autumn Leaves” który sugeruje wolny utwór, ale to tak naprawdę kolejna petarda utrzymana w podobnej koncepcji co9 wcześniejsze utwory. Jednak w niektórych momentach bardziej stonowany, natomiast sam refren taki nieco znajomy,a to Helloween, Sonata Arctica czy tez inne zespół tego pokroju. Czymś nieco innym jest „Ferared by dawn” i nie wiem czemu nie którzy tak szydzą z tego utworu. Bardzo dobra sekcja rytmiczna, chwytliwy refren i nieco cięższy wydźwięk. Choć i tak wszystko jest jakby zmiękczone w porównaniu do gitar z poprzedniego albumu, a wszystko po to żeby nie psuć symfonicznej otoczki. Kawałek bardzo fajnie przeplata różne motywy i melodie i nie uważam, żeby jakoś się odróżniał od poprzednich utworów. Na tym albumie zespół okazał, że można grać również epicko nieco pod Manowar, ale z dodatkiem symfonicznym, taki "Lord (Of This Kingdom)" - "I Am the Master Of the Wind" jest tym czym wg mnie powinien być „Gods of war”. Tak jak album jest cholernie równy, tak bez problemu potrafię wskazać mój ulubiony kawałek, a jest nim „New Sin” i chyba cenię sobie w nim to że słyszę coś z moich ulubionych zespołów. Jest szybkość, bardzo prosty i porywający główny motyw, jest nieco drapieżniejsze granie podczas zwrotek, no i ten refren, który zaliczam do najlepszych na płycie. W „Dark Emotions” też słychać cięższą, bardziej drapieżniejszą wersję zespołu, ale wszystko jest pod kontrolą. Wciąż towarzyszy nam cała ta symfoniczność, choć jest w tym utworze jakby ograniczona. Utwór jak dla mnie tylko dobry, bo warstwa instrumentalna bardzo fajnie wypadła, natomiast ani główny motyw, ani refren nie zniszczył mnie, nie zachwycił jak poprzednie utwory. Właściwie tym, którzy nie znają ani albumu ani zespołu, polecam singiel, do którego nakręcono klip, a mianowicie „Fading Away” jest to świetny kawałek, taki lekki, przebojowy, melodyjny, a do tego reprezentatywny. Zespól dał z siebie sporo do tej pory i nie zabrakło im sił na 14 minutowy kolos, a mianowicie kolejna odsłona 'Legacy of Hate”. Dzieje się tutaj sporo, choćby mamy damski wokal, mamy sporo ciekawych motywów od wolniejszego na początku, czy też szybszego w połowie kawałka. Utwór jest bardzo wzniosły i pomysłowy, choć uważam że 14 minut to lekka przesada i właśnie myślę sobie że 7-8 minut by wystarczyło. Nie zmienia to faktu, że wciąż wysoki poziom artystyczny. Bonus „gates of Tommorow” to kolejna szybka petarda i utrzymana w strukturze co większość na albumie, z tym że nie pasuje jakoś do wydźwięku albumu, może przez brak symfoniki?

Vendetta to bez wątpienia najmocniejszy album Celesty, który czerpie najwięcej z 2 pierwszych albumów, ale też znajdą się kompozycje, które mają coś Mortal Mind creation. Muszę przyznać, że symfoniczność wyciągnęła ten album na wyższy poziom i ciekawi mnie czy bez tego byłby taki sukces. Stawiam, że jednak nie. Mamy genialną produkcję i wybijające się utwory, które nie są jednorazowego użytku i nie raz się do nich wróci. Zespół udowodnił, że taki stary gatunek jak power metal, w którym to zespoły już praktycznie wszystko zaprezentowały, to jednak taki Celesty pokazał, że tez można się jeszcze odnaleźć i można zagrać może i w sprawdzonej formule album, ale nie jest on sztuczny, nie jest plagiatem, jest oryginalny na swój sposób. Celesty był do tej pory dobry, teraz wypłynął na szerokie wody. Ciekawe czy utrzyma się przy życiu, gdzie w tym samym oceanie power metalu pływa wiele większych rybek. Vendetta to album, który powinien znać każdy fan power metalu. Zapraszam do odsłuchu. Nota: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz