Kiedy ma się do wyboru nagranie i wydanie albumy za wszelką cenę, nawet jeśli miałoby mieć nieco gorsze brzmienie, a jego nie wydanie, to zapewne byście postąpili jak amerykański PHANTOM, który wybrał opcje pierwszą i wydał swój debiutancki album „Dead Or Alive” pod skrzydłem wytwórni New Rannaisence Records , która nie była wstanie wyłożyć grubych pieniędzy na lepsze brzmienie i tak dostaliśmy niższej klasy brzmienie. Jednak kiedy się przymknie na to oko, to można bardzo szybko dojść do wniosku, że muzyka i umiejętności muzyków są warte usłyszenia tego na własne uszy. Kapela założona w 1985r pracowała nad albumem 2 lata i w tym czasie udało się wypracować pewien określony styl, który opiera się na prostych, mało skomplikowanych partiach gitarowych autorstwa Neila Santella, który stawia ekspresyjne, pełne energii riffy, które cechują się niezwykłą melodyjnością i prostotą. Najmocniejszym ogniwem zespołu i zarazem autem albumu jest wokal Falcona Eddiego. To jest człowiek potrafi wyciągnąć poszczególny utwór na wyższy poziom artystyczny, to jest człowiek który potrafi odwrócić uwagę, nawet wtedy kiedy tło jest proste i nudne co ma miejsce podczas komercyjnego „Take Me Down Slow”, który nadawałby się na popołudniową audycję radiową. Na szczęście jeden taki rodzynek na całej płycie wystarczy i kapela jednak stawia na speed/ heavy z elementami power metalowymi. W takiej formie jest podana większość materiału, począwszy od otwierającego „Dead o Alive” przez zadziorny „Under the Gun”, aż po krótki i zwarty „Black Widow” . Nie samym speed/power metal człowiek żyje i widać zespół ku chwale tej zasady zapewnił też nieco inne atrakcje. Mamy klimatyczny „Punish The Sinners”, który ma coś z ATTACKER, czy też METAL CHURCH, z kolei w „The Stand” czy też w „Dead Of Night” zespół akcentuje na heavy metalowy wydźwięk, stawiając na bardziej stonowane tempo i wyrafinowane melodie. Analizując zawartość można dojść do wniosku że nie ma wypełniaczy, a całość jest wyrównana i tak sformułowana, że można uświadczyć owe zróżnicowanie. PHANTOM niczego odkrywczego nie grał i uświadczymy tutaj kilka sprawdzonych chwytów, kilka przetestowanych melodii, ale mimo to relaks gwarantowany. Zespół po wydaniu jeszcze dwóch albumów rozpadł się i w sumie nic dziwnego,bo takich kapel było dość sporo, a tutaj poza charyzmatycznym wokalistą i dobrym graniem nie ma nic więcej. Ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz