Jeśli chodzi heavy metal lat 80 to
spore zaplecze dobrych i w dodatku mało popularnych kapel miała bez
wątpienia scena belgijska. Kapel sporo było i większość z nich
szybko znikła ze sceny. Jednym z takich zespołów który
był jednym z wielu i szybko przepadł był BAD LIZARD.
Historia tej kapeli zaczęła się w roku 1982 kiedy to owy zespół
został powołany do życia za sprawą gitarzysty Franka Depresta
początkowo pod nazwą GYPSY gdzie zajmowano się graniem coverów.
Z czasem kapela zaczęła tworzyć własny materiał i pierwszą
próbką własnych sił był mini album o tytule "Killer
On The Loose", który przyniósł im pewien rozgłos
to też nieuniknionym następstwem było wydanie debiutanckiego
albumu „ Power Of Destruction” , który zawierał
to wszystko co najlepsze było w owym czasie dla tej sceny, gdzie
mamy takie podejście do grania heavy metalu gdzie pojawiają się
wyraźny wpływy NWOBHM, hard'n heavy czy też power metalu w
niektórych miejscach. Oczywiście sama muzyka była daleko od
oryginalnej i był to kolejny zespół który grał
bardzo dobrze, lecz gdzieś w tym wszystkim było sporo wtórności
i nawiązywanie do już sprawdzonych patentów, do znanych
zespołów. Tak więc ten kogo razi wtórność może
mieć wątpliwości co do jakości owej muzyki, ale czy to jest
minus? Uważam, że nie, zwłaszcza kiedy kładzie się większy
nacisk na sam wydźwięk, na melodie, na ich przystępność, na
aranżacje i ich dopracowanie. Każdy aspekt został dopracowany i
nawet kiedy analizuje się na spokojnie umiejętności muzyków
to też można odnieść wrażenie że jest to paczka dobrych
muzyków, którzy znają się na swojej robocie. Duet
Hollevoet / Deprest to zgrana para gitarzystów, którzy
mają nie tylko do zaoferowania odpowiednie zaplecze techniczne, ale
też dobre wyczucie, rytmiczność, a także lekkość w
zróżnicowaniu, w przechodzeniu między różnymi
motywami, a ten aspekt jest istotny na tym albumie. Sekcja rytmiczna
zapewnia dynamikę i sporo mocy, zaś wokal Eddy'ego Termote'a jest
zadziorny, pozbawiony jakiegoś zbytecznego piszczenia, a wszystko
uzupełnia dość solidne, dopieszczone brzmienie, które
podkreśla niezwykły warsztat muzyków.
Materiał jest zróżnicowany i
bardzo jednolity pod względem poziomu artystycznego. Całość
otwiera dość szybki kawałek czyli „Black hole” gdzie
jest dynamiczna sekcja rytmiczna, rozpędzony riff i sporo nawiązań
do speed/power metalu. Kawałek odzwierciedla styl kapeli a także
heavy metal belgijski lat 80. Lepsze, bardziej krystaliczne brzmienie
jakby zostało zarezerwowane na cięższe kawałki czyli dla „ No
Peace After War”, czy tez „ Breaking Through” który
oparte są na mrocznym, ciężkim i zadziornym riffie i te kompozycje
się wyróżniają pod względem wydźwięku. Jednak poza
takimi rasowymi kawałkami heavy metalowymi, mamy sporo kawałków
przesiąkniętych NWOBHM i świetnie to słychać w lekkim,
przebojowym „Out Of The City”. Rock'n rollowy riff,
dynamit w sekcji rytmicznej i ostrych solówkach, czy motywie
napędzającym utwór tak można określić „Come Back”
czy też „Destroy The World”. Hard Rock i sporo owej
lekkości, przebojowości można usłyszeć w radiowym „ Deeds
Of Darkness”. Z kolei „Power Of Destruction” też
jest mieszanką hard'n heavy i heavy metalu spod znaku Niemiec i jest
to kolejny przebój, który świadczy o doskonałej
pomysłowości zespołu. Z kolei „Optical Illusioin”
to najatrakcyjniejszy kawałek pod względem partii gitarowych i
sporo tutaj smaczków i finezji. No i mamy też balladę „Far
away from Home”.
I
choć album nie ma większych wad poza wtórnością i jakimś
ciekawszymi motywami i ma charakter bardzo dobrego albumu, gdzie
materiał jest równy i pełen urozmaiceń i choć słychać
dopracowanie i sporo pracy jaką włożyli w ostateczny efekt i choć
album może się podobać, to jednak nie wzbudził on większego
zainteresowania i brak zrozumienia z wytwórnią płytową
doprowadziły do tego że kapela się rozpadła, a został po nich
tylko ślad w postaci tego jakże udanego albumu.
Ocena:
8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz