Strony

niedziela, 29 kwietnia 2012

BAD LIZARD - Power Of destruction (1985)


Jeśli chodzi heavy metal lat 80 to spore zaplecze dobrych i w dodatku mało popularnych kapel miała bez wątpienia scena belgijska. Kapel sporo było i większość z nich szybko znikła ze sceny. Jednym z takich zespołów który był jednym z wielu i szybko przepadł był BAD LIZARD. Historia tej kapeli zaczęła się w roku 1982 kiedy to owy zespół został powołany do życia za sprawą gitarzysty Franka Depresta początkowo pod nazwą GYPSY gdzie zajmowano się graniem coverów. Z czasem kapela zaczęła tworzyć własny materiał i pierwszą próbką własnych sił był mini album o tytule "Killer On The Loose", który przyniósł im pewien rozgłos to też nieuniknionym następstwem było wydanie debiutanckiego albumu „ Power Of Destruction” , który zawierał to wszystko co najlepsze było w owym czasie dla tej sceny, gdzie mamy takie podejście do grania heavy metalu gdzie pojawiają się wyraźny wpływy NWOBHM, hard'n heavy czy też power metalu w niektórych miejscach. Oczywiście sama muzyka była daleko od oryginalnej i był to kolejny zespół który grał bardzo dobrze, lecz gdzieś w tym wszystkim było sporo wtórności i nawiązywanie do już sprawdzonych patentów, do znanych zespołów. Tak więc ten kogo razi wtórność może mieć wątpliwości co do jakości owej muzyki, ale czy to jest minus? Uważam, że nie, zwłaszcza kiedy kładzie się większy nacisk na sam wydźwięk, na melodie, na ich przystępność, na aranżacje i ich dopracowanie. Każdy aspekt został dopracowany i nawet kiedy analizuje się na spokojnie umiejętności muzyków to też można odnieść wrażenie że jest to paczka dobrych muzyków, którzy znają się na swojej robocie. Duet Hollevoet / Deprest to zgrana para gitarzystów, którzy mają nie tylko do zaoferowania odpowiednie zaplecze techniczne, ale też dobre wyczucie, rytmiczność, a także lekkość w zróżnicowaniu, w przechodzeniu między różnymi motywami, a ten aspekt jest istotny na tym albumie. Sekcja rytmiczna zapewnia dynamikę i sporo mocy, zaś wokal Eddy'ego Termote'a jest zadziorny, pozbawiony jakiegoś zbytecznego piszczenia, a wszystko uzupełnia dość solidne, dopieszczone brzmienie, które podkreśla niezwykły warsztat muzyków.

Materiał jest zróżnicowany i bardzo jednolity pod względem poziomu artystycznego. Całość otwiera dość szybki kawałek czyli „Black hole” gdzie jest dynamiczna sekcja rytmiczna, rozpędzony riff i sporo nawiązań do speed/power metalu. Kawałek odzwierciedla styl kapeli a także heavy metal belgijski lat 80. Lepsze, bardziej krystaliczne brzmienie jakby zostało zarezerwowane na cięższe kawałki czyli dla „ No Peace After War”, czy tez „ Breaking Through” który oparte są na mrocznym, ciężkim i zadziornym riffie i te kompozycje się wyróżniają pod względem wydźwięku. Jednak poza takimi rasowymi kawałkami heavy metalowymi, mamy sporo kawałków przesiąkniętych NWOBHM i świetnie to słychać w lekkim, przebojowym „Out Of The City”. Rock'n rollowy riff, dynamit w sekcji rytmicznej i ostrych solówkach, czy motywie napędzającym utwór tak można określić „Come Back” czy też „Destroy The World”. Hard Rock i sporo owej lekkości, przebojowości można usłyszeć w radiowym „ Deeds Of Darkness”. Z kolei „Power Of Destruction” też jest mieszanką hard'n heavy i heavy metalu spod znaku Niemiec i jest to kolejny przebój, który świadczy o doskonałej pomysłowości zespołu. Z kolei „Optical Illusioin” to najatrakcyjniejszy kawałek pod względem partii gitarowych i sporo tutaj smaczków i finezji. No i mamy też balladę „Far away from Home”.

I choć album nie ma większych wad poza wtórnością i jakimś ciekawszymi motywami i ma charakter bardzo dobrego albumu, gdzie materiał jest równy i pełen urozmaiceń i choć słychać dopracowanie i sporo pracy jaką włożyli w ostateczny efekt i choć album może się podobać, to jednak nie wzbudził on większego zainteresowania i brak zrozumienia z wytwórnią płytową doprowadziły do tego że kapela się rozpadła, a został po nich tylko ślad w postaci tego jakże udanego albumu.

Ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz