Strony

sobota, 23 czerwca 2012

DREAM WEAVER - Mythreal (2012)


Mroczny power metal z wpływami JAG PANZER, QUEENSRYCHE , a także skandynawskiego metalu zabrzmiało zachęcająco kiedy natrafiłem na grecki DREAM WEAVER. I tak zaczęło się zapoznawanie z historią zespołu, która jest obszerna. Najważniejsze informacje postaram się przytoczyć, a po więcej informacji zapraszam do ich oficjalnych stron. Zespół został założony w 1990 roku z inicjatywy gitarzysty George Zacharoglou i wokalisty Dimitri Marcou, w 1992 roku nagrali dwa utwory w ramach dema, w 1995 wydali pierwsze już oficjalne demo, przez kolejne lata zespół koncertował, wydawał dema, zmieniał się skład zespołu zachowując trzon w postaci tych dwóch muzyków, aż w końcu przyszedł czas na debiutancki album w postaci „Words Carved Within” w 2003 roku. Materiał na następny album był gotowy w 2008 roku, jednak prace się przedłuży znacznie dłużej, bo w momencie skończenie prac, pojawił się pomysł zatrudnienia drugiego gitarzysty, a mianowicie Kostasa Fitosa. Kolejna zmiana personalna miała miejsce w 2011 roku kiedy pojawił się nowy basista, a mianowicie Jim Fytopoulos i po tylu latach w końcu zespół wydał swój drugi album czyli „Mythreal”. Jeśli kocha się mroczną atmosferę, nieco dziwne melodie, progresywne zacięcie to może ktoś łaskawszym okiem spojrzy na ten materiał. Ja niestety dostrzegłem więcej wad niż zalet.

Poza dobrą produkcją, ciekawym wokalem to nie potrafię przytoczyć więcej plusów. Może jeszcze dorzucę tutaj otwierający „Elemental Kingdom” który ma dość ciekawą melodię, jest utrzymany w dość dynamicznej konwencji i przede wszystkich jest słyszalny ten power metal. Materiał jest jednostajny, bez pomysłu, brakuje czegoś co przykuje uwagę. Jest mroczny klimat, progresywne zacięcie, ale to trochę za mało, żeby mnie przekonać. Za mało się dzieje w utworach, tak jak np. w „Atlantis” jest ciekawa melodia, ale wszystko jest źle rozwiązane, brakuje dynamiki i ognia. Podobnym syndromem cechuje się również „End Of Time”. Dobrze wykonany jest bez wątpienia oprócz otwieracza taki „Evil Saints” który pokazuje że można grać nieco lepiej, choć tutaj brakuje przebojowego charakteru. Reszta nie zasługuje na jakiekolwiek wspomnienie w niniejszej recenzji.

Niby pomysł na granie jest, niby ma być miks heavy/power i progresywnego grania, niby są muzycy co grać potrafią, niby wszystko jest potrzebne aby nagrać dobry album a mimo to nie idzie osiągnąć tego celu. Chybione pomysły, brak weny, brak ciekawych aranżacji i wszystko jest strasznie nudne i ciężko strawne. Jeden z tych albumów, które należy omijać szerokim łukiem.

Ocena: 2.5/10

1 komentarz: