Są takie zespoły, które już
samą nazwą przyciągają rzeszę słuchaczy, bez względu na to
jakiej jakości jest muzyka zawarta na danym albumie. Liczy się
kolejny krążek do kolekcji, kolejna dawka tego samego po raz n-ty.
Zazwyczaj jest tak że co by nie wyszło pod szyldem tej nazwy to
wszystko jest dobre, ale czy aby na pewno? Czy taka ślepa miłość,
wiara w magię nazwy jest jedyną słusznością? Takie wątpliwości
niektórych naszły np. za sprawą ostatniego albumu IRON
MAIDEN i teraz mogą znów najść za sprawą nowego albumu
MANOWAR. Kolejna legenda heavy metalu, królowie metalu i ich
wpływu na ten rodzaj muzyki nikt nie podważy. Sporo albumów
na koncie, sporo bardzo dobrych krążków, do tego znani na
całym świecie muzycy, którzy od lat grają na wysokim
poziomie, no i ten nie do podrobienia styl opierający się na mocnym
basie, wyróżniającym się wokalu Erica Adamsa. To wszystko
jest na nowym albumie o typowym bojowym tytule „The lord Of
steel”. Ostatni album tj. „Gods Of War” z 2007 roku
podzielił fanów zespołu i dużo właściwie było
negatywnych opinii co do tego wydawnictwa, gdzie mieliśmy do
czynienia z koncept albumem, z pewnymi wstawkami orkiestrowymi, dużym
ubogaceniem poprzez gadanie narratora. Też mi się nie podobało
kierunek jaki obrał zespół. Minęło 5 lat od tamtego
wydawnictwa i jakie mamy korekty? Przede wszystkim nie ma koncept
albumu, nie ma zbędnego gadania, udziwnienia i pod względem
konstrukcji albumu i brzmienia przypomina mi się stare albumy
zespołu, jest chwalenie metalu i tematycznie jest to co do czego nas
przyzwyczaił MANOWAR. Album sprawia wrażenie na pewno bardziej
wyrównanego, jest tez mocne granie heavy metalu, ale z jakiś
względów album nie zachwyca. Przede wszystkim nie podoba mi
się brzmienie, zwłaszcza basu i gitary. Brzmi jak album robiony
tanim kosztem. Jest heavy metal i to nie podlega wątpliwości, jest
styl MANOWAR, ale to już nie to co kiedyś. Brakuje pomysłów
na jakieś zapadające kompozycje, ciekawe melodie i właściwie to
jest bolączka nowego albumu.
Kiedy rozbrzmiewają pierwsze dźwięki
w otwierającym „The Lord Of steel” to pierwsza myśl, czy
to jest MANOWAR? Gitara Logana brzmi jakąś inaczej, jakby chcieli
nawiązać do starych albumów. Sygnał takiego zamiaru może
być też powrót do składu perkusisty Donniego Hamzika. Choć
utwór brzmi nieco inaczej w sferze gitarowej, to pod względem
konwencji, przebojowości i pomysłowości to jest to z czego jest
znany MANOWAR. Co ciekawe jest to paradoksalnie najlepsza kompozycja
na płycie. Gitara na tym albumie brzmi bardzo oszczędnie, jakby
ktoś okroił riff z mocy i to słychać również w rytmicznym
„Manowarriors” , który jest również nawet
miłą dla ucha kompozycją. Lecz poziom już nie ten co kiedyś.
Epicki heavy metal, lekki mrok można wyczuć w „Born In Grave”
jednak duży niedosyt czuję słuchając tego utworu. Niby miało to
być ukłonem do tego z czego są znani, a więc marszowe tempo,
stonowana sekcja rytmiczna, lecz klasa nie ta. Granie na pograniczu
przeciętności i dobrego poziomu. W miarę udany refren ratuję
kompozycję przed totalną kompromitacją. Jedną z najdłuższych
kompozycji na albumie jest ballada „Righteous Glory” i
tutaj dopada słuchacza nuda i mało ciekawe wykonanie i ciężko
tutaj znaleźć plusy. Brak pomysłów na ciekawe kompozycje
to jeden z minusów, ale nie jest to jedyna kwestia. Drugim
słabym ogniwem jest granie na jedno kopyto i właściwie każda
kompozycja brzmi podobnie. „Touch The sky” to znakomity
przykład tego grania w jednej tonacji, gdzie brak jest ciekawych
pomysłów. 7 minutowy kolos „Black List” to
koszmarek jakich mało, w którym nie ma na czym zawiesić
uszy. Toporny motyw, mało atrakcyjna melodia i słucha się tego
ciężko. „Expandable” to przykład jak nisko upadł
wielki MANOWAR i to eksperymentowanie z riffem jest tutaj na
niekorzyść. MANOWAR pierwszy raz też pokusił o stworzenie
kompozycji do filmu. Ci którzy kochają kino akcji i Scotta
Adkinsa to powinni się zapoznać z filmem „El
Gringo” do którego zespół stworzył
utwór o takim samym tytule. „El Gringo” to
może nie największe dzieło tej kapeli, może jest to dalekie od
tego co kiedyś zespół grał, ale kompozycja zachwyca
melodyjnością, prostą formułą, no i przebojowym charakterem. Bez
wątpienia najciekawsza obok otwieracza kompozycja. Może gdyby było
więcej takich przebojów to i album byłby bardziej przyjazny
dla słuchacza? Szoku doznałem jak u słyszałem „Annihalition”
który daleki jest od tego co zespół gra. Niby jest
ciężko, jest mocno, ale dziwny motyw i brzmienie sprawiają że
jest to kolejny toporny kawałek. I wiecie co? Tylko jeden utwór
jest tutaj słuszny. Tylko jeden utwór dobitnie ukazuje pełno
oblicze zespołu, a mianowicie „Hail, Kill and Die”
który ukazuje piękno MANOWAR, mocny bojowy wydźwięk,
marszowe, wlekące się brzmienie, niezwykła rytmiczność, mocny,
koncertowy refren i to jest MANOWAR na jaki się czekało z
utęsknieniem. Nawet gitara Logana brzmi tutaj agresywniej, bardziej
odważnie, no i solówka godna miana MANOWAR.
Niby
„The Lord Of Steel” bardziej nawiązuje do tradycyjnego grania
MANOWAR niż to co było na poprzednim stylu, niby jest bardziej
wyrównany materiał, nie ma pitolenia narratora, nie ma
głupich wstawek i ciągnięcia materiału na siłę. Dominują tutaj
krótkie i zwarte kompozycje. Jest heavy metal i tego nikt nie
podważy. Niestety pomysły same w sobie są o kilka klas niższe od
tego do czego przyzwyczaił nas zespół. Brzmienie i partie
gitarowe też pozostawiają sporo do życzenia. Na albumie brakuje mi
tego epickiego heavy metalu i właściwie 3 kompozycje niszczą
obiekty i można je nazwać rasowymi killerami MANOWAR. Otwieracz,
„El Gringo no i zamykający album. To troszkę za mało jak na
zespół takiej klasy jak MANOWAR. W przeciągu tych 5 lat,
zespół mógł nagrać ciekawszy album. Rewolucji nie ma
i pora przekazać panowanie w heavy metalu komuś innemu.
Ocena
: 5/10
Puenta całkowicie trafna, trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść...
OdpowiedzUsuńZ całym szacunkiem dla metalu i Manowar napisze tylko tyle; brzmienie basu- porażka, i gdzie do qrwy nendzy jest te typowe dla Manowar pierdolnięcie jak dla mnie rozczarowanie roku.
OdpowiedzUsuńNie da się ukryć że album jest rozczarowaniem. Ciekawie mnie jedno dlaczego zespół nie stworzył albumu w stylu "Die With Honor" i dlaczego tego kawałka nie ma na tym albumie?:P
OdpowiedzUsuńNa Odyna... jak będę dawał koncert w domu starców to zaproszę ich z ta płytą jako support. Jestem starym fanem Manowar, ale takiej siarki nawet miłość nie wybaczy ;) Nuda, brak energii i kopa, kompozycje to czysty autoplagiat. Brzmienie z d..y, nagrywali to w remizie na Kasprzaku czy co? Gdzie wyjące na przesterze gitara i bas, kakafonia dźwięku, piłujący uszy jazgot metalu. Jak to ma być powrót do lat 80-tych, to ja wolę Pink Floyd. ;).
OdpowiedzUsuńArmia gniewnych się zbiera i nic dziwnego. Słabe to.
OdpowiedzUsuńJedno z większych rozczarowań - perkusja puka, bas przypomina Hendrixowskie sprzężenia, co jest?!
Przecież DiMaio nie wypalił się jeszcze jako kompozytor, EP-ka to udowodniła. Żadnego hymnu, żadnej ballady, jedyny "El Gringo" zostaje w pamięci. Ale spoko, 3 następne koncertowe podówjne DVD puszczą to w niepamięć...
"The Lord of Rust" i tyle w tym temacie.
OdpowiedzUsuńTen album wzbudza zainteresowanie tylko za sprawą marki, muzycznie nie ma się nad czym rozczulać. Może Majesty albo inny band grający pod Manowar wyda w końcu coś konkretnego?:P Póki co jedynym słusznym bandem który dzielnie radzi sobie w tej tematyce jest Jack Starr 's Burning Starr:D
OdpowiedzUsuńKilkanaście przesłuchań i tylko tytułowy kawałek tak naprawde zabija,reszta obleci,ale jak na zespoł tej klasy to jest zwykła miernota,nie majaca startu do tak czesto przywoływanej dla porównań "Louder than hell"
OdpowiedzUsuń