Strony

środa, 1 sierpnia 2012

WHITE SKULL - Tales From The North (1999)


Złoty okres WHITE SKULL przypadł na lata 1999-2000 , a więc ostatnie lata przed rozstaniem się na kilka lat z kapelą przez Federice De Boni, okres w którym zostały nagrane dwa największe dzieła włoskiej formacji. Jednym z najlepszych osiągnięć power metalowej kapeli jest bez wątpienia wydany w 1999r „Tales From The North”, który można nazwać śmiało koncept albumem, który porusza kwestie skandynawskich legend. Trzeci album w przeciwieństwie do poprzednich wydawnictw niesie ze sobą pierwsze zmiany personalne, również stylistyczne i te zmiany dały efekt w postaci perfekcyjnego albumu. Skład zespołu zasila Nick Savio i jest to zmiana istotna, bo słychać jak technicznie jest znakomitym gitarzystą. Jego współpraca z Tonym Fonto wypada na tym albumie perfekcyjnie. Są pojedynki, jest mieszanie motywów, jest w końcu power metal pełną parą, nie ma pół środków, w każdym utworze znajdziemy energiczną solówkę, zapadający w głowie motyw, chwytliwe refreny, które porywają lekkością i przebojowością. Trzeci album to przede wszystkim perfekcyjne partie gitarowe, przemyślane i idealnie zaaranżowane, czego nie można było powiedzieć o tych z poprzednich albumów, to przede wszystkim ciekawsze pomysły, o czym może świadczyć choćby stworzenie koncept albumu, postawienie w dużej mierze na epickość, podniosłość, która nie raz w niektórych kompozycjach wręcz dominuje i długich kompozycje jest tu całkiem sporo. To pozostałość po przednim albumie i poza tym mamy w dalszym ciągu to samo. Tych samych muzyków, znakomitą Federicę De Boni za sitkiem, która śpiewa jeszcze ostrzej, jeszcze pewniej i zadziorniej. Ten album to jest również jej przedstawienie. „Tales Of The North” to bardziej dojrzalsze dzieło, gdzie są podniosłe i bojowe chórki, sporo epickiego charakteru, dużo power metalu czego brakowało na poprzednich wydawnictwach, ciekawe pomysły i masa przebojów, które zapadają w pamięci a nie przelatują nie pozostawiając po sobie śladu. Muzycy rozwinęli się i każdy z osobna wyczynia cuda na tym albumie. Wokal i gitary to motory które napędzają ten krążek, to czynniki, które brzmią o wiele lepiej niż na poprzednich wydawnictwach, jest większa różnorodność, jest perfekcja, to samo się tyczy dynamicznej i mocnej sekcji rytmicznej. Nawet brzmienie na tym albumie jest o kilka klas lepsze. Można by tak pisać i pisać w superlatywach o aspekcie czysto technicznym, ale was zapewne ciekawi zawartość, czyż nie?

Jak to bywa w tego typu albumach musi być intro i outro, a te tutaj są klimatyczne i świetnie odzwierciedlają to co mamy na okładce. Jest klimat i epicki charakter, a ten nie raz da o sobie jeszcze znać. Po kilku minutach wkracza pierwszy killer, a mianowicie „Tales From The North” który ukazuje to co najlepsze w tym zespole. Szybkie, melodyjne partie gitarowe, chwytliwy refren, wplątanie rycerskiego, bojowego feelingu, urozmaicona i pędząca do przodu sekcja rytmiczna, a wszystko prowadzone przez energiczne gitary i zadziorny oraz charyzmatyczny wokal Federicy. Tutaj można też usłyszeć wyrazisty wokal gościa, a mianowicie Chrisa z GRAVE DIGGER. Swoje zdanie spełnia użyte pierwszy raz w tym zespole klawisze. W takiej formie utrzymany jest ostry „The Killing Queen” , melodyjny i szybki „Horant” czy też świetny, rytmiczny „Here We Are” który nasuwa najlepsze przeboje GRAVE DIGGER, nic dziwnego skoro znów Chris daje o sobie znać, a sam kawałek jest znakomitym i jednym z najlepszych przebojów zespołów. Album ten jest zróżnicowany i znajdziemy tutaj właściwie wszystko. Mogłoby się wydawać, że zespół radzi sobie tylko z krótkimi kompozycjami, jednak bronią i silnym fundamentem tego albumu są właśnie...długie kompozycje. Pierwszą z nich jest power metalowy „Asgard” z epickim zacięciem w refrenie. Podoba mi się rytmiczność i żywiołowość jaką cechuje się ten utwór. W podobnej konwencji utrzymany jest dynamiczny „Gods Of The sea” z jakże epickim i oryginalnie brzmiącym refrenem, który niszczy klimatem, pomysłowością i chwytliwością. „Viking's Tomb” zaczyna się niczym ballada, jest spokój, romantyczny nastrój, jednak utwór przeradza się w rytmiczną galopadę i jest nacisk na dynamiczność i melodyjność i znów mamy kolejny znakomity utwór o epickim charakterze z licznymi intrygującymi smaczkami. Ostatnim długim kawałkiem jest „The Terrible Slaughter” który pełni role rasowej ballady. Nie ciągnie się ona, nie nudzi i potrafi złapać za serce. Zespół dobrze radzi sobie z heavy metalową konwencją co słychać w zadziornym i stonowanym” Kriemhild Story” . To co gra WHITE SKULL na tym albumie to podniosły, melodyjny i dynamiczny, z elementami epickości power metal, taki jak to słychać w przebojowym i szybkim „Fighting and Feasting”. 
 
Nikt by się nie spodziewał, że włoski zespół po nagraniu dwóch raczej średnich albumach nagra coś co będzie można arcydziełem, albumem ponadczasowym, który mimo upływu czasu wciąż brzmi świeżo. A jednak ta sztuka im się udała i na szczęście na jednym takiej klasy albumie nie poprzestali. Czysta perfekcja, której słucha się zaangażowaniem, z radością bo są melodie, jest i ostrość, jest też i podniosłość czy epickość. Jest wszystko, a nawet i więcej. Wstyd nie znać.

Ocena: 10/10

3 komentarze:

  1. Słucha się z zaaranżowaniem? Chyba zaangażowaniem? ;P

    OdpowiedzUsuń
  2. taka wtopa na głównej stronie, aj aj aj . A album słyszałeś?

    OdpowiedzUsuń
  3. Wtop to kolega miał wcześniej sporo w ocenach, ale tu nie ma żenady. Inna ocena niż 10/10 byłaby zawstydzająca. Ale następny album jest jeszcze lepszy...

    OdpowiedzUsuń