Strony

czwartek, 13 września 2012

SAINT - Desperate Night (2012)

Jednym z istotniejszych zespołów w ramach christian heavy metalu jest bez wątpienia amerykański SAINT, który właśnie wydał swój już 10 album, który umacnia pozycję zespołu bardziej pod względem ilościowym i regularności, bo poziom nowego albumu „Desperate Night” nie do końca zaspokaja oczekiwania i wręcz jest to nieadekwatne do kapeli z takim stażem, doświadczeniem. Troszkę dziwne jest to zjawisko, bo SAINT to kapela która zrodziła się jeszcze w latach 80, a dokładniej w 1981 pod nazwą THE GENTLIES, a pod szyldem SAINT nagrali w latach 80 dwa krążki, które wzbudziły nie małe zainteresowanie. I choć kapela, potem się rozpadła i potem wrócili w 2004 roku z nowym albumu i utrzymali tendencję regularnego wydawania albumów po dzień dzisiejszy, to jednak nie udało się utrzymać równego poziomu i „Desperate Night” to spadek formy. Choć SAINT jest postrzegany jako amerykański JUDAS PRIEST, to jednak owe przyrównanie do legendy heavy metalu jest tutaj irytujące, bo klasa o wiele gorsza amerykanów w przypadku tego nowego albumu aniżeli Brytyjczyków. Tak, stylistycznie powiązań jest sporo, zwłaszcza kiedy się wsłucha w to co wygrywa Jerry Johnson. Nie jest to jakiś wielki popis umiejętności i sporo topornych, ostrych partii, które dość często nie należą do ambitnych czy tez atrakcyjnych. Jest nawiązanie pod tym względem do JUDAS PRIEST i jego wydawnictw z lat 80, szkoda tylko że partie gitarowe nie mają takiej energii i melodyjności, wtedy miałoby to większy sens i brzmiałoby o wiele atrakcyjniej. Niezbyt dobre partie gitarowe to nie jedyny minus jaki można zarzucić temu albumowi. Josh Kramer jako wokalista męczy, brakuje tutaj jakiegoś ciekawego popisu, brakuje zadziorności i melodyjności, wszystko jest odśpiewane na siłę, bez zaangażowania. Również więcej mogła dać z siebie sekcja rytmiczna, która tutaj się wlecze, czasami usypia, a przecież powinna napędzać całą motorykę zespołu, niestety tak nie jest. Dobre, ostre brzmienie oraz ładnie narysowana okładka to nie wszystko, a jednak to są największe plusy.

Niestety materiał jest monotonny, doskwiera mu granie na jedno kopyto, toporne melodie, którym brakuje lekkości, rytmiczności, jednak mimo tych kilku nie dociągnięć, można wyłapać kilka dobrych momentów, kilka ciekawych rozegrań. Do udanych utworów można zaliczyć rytmiczny i zadziorny „Crucified” nawiązujący do JUDAS PRIEST, nieco cięższy „The key”, przebojowy „The end Of World” którego zaletą jest prosty i zapadający w głowie refren oraz miłe dla ucha melodie, czy też nieco szybszy „The Fray” będący wg mnie najlepszym kawałkiem na płycie, którego można śmiało uznać za rasowy przebój. Mówiąc o tych dobrych i wyrazistych kompozycjach nie można zapomnieć o ostrym, dynamicznym „Escape From The Fire” z elementami power metalu, a także nieco bardziej stonowany „Judgment Day” , który ma ciekawie rozegrany motyw, gdzie jest jakby mroczny klimat i dość chwytliwy refren, który nadaje się do odśpiewania przy większej publice. Reszta utworów już mniej zachwyca i w większości są to nie do końca trafione pomysły. „Let it Rock” ma ciężar, ma ciekawe tempo, ale próba bycia nowoczesnym sprawiła że utwór stracił na atrakcyjności i chwytliwości. „Inside Out” też ma sporo nie dociągnięć, jak choćby zbyt wolne tempo i pozbawiony energii motyw. Pozostały utwory tez porażają nie dopracowaniem i nieco nie trafionymi pomysłami, czy też aranżacjami.

SAINT jest dość popularnym zespołem, który sporo osiągnął. Utrzymał swoją pozycję po dzień dzisiejszy, wciąż tworzy, wciąż koncertuje i nic nie zapowiada upadku, nawet słaby nowy album, ponieważ ma swoje dobre momenty, choć jest ich mało. Zabrakło tutaj pomysłu co kompozycji, co do aranżacji, nie pomogło doświadczenie, staż. Muzycy męczą swoją nieporadnością i brakiem zaangażowania i to da się wyłapać niemal w każdej kompozycji. Ten album dowodzi, że nawet bardziej znane kapele mają prawo mieć słabszą formę, czy też w paść w dołek i tak tez jest w przypadku SAINT. Album kierowany bardziej do zagorzałych fanów SAINT, reszta może sobie darować.

Ocena: 4.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz