Strony

czwartek, 22 listopada 2012

ARTHEMIS - We Fight (2012)

Jednym z tych dobrych i znanych zespołów, który przeżywa trudny okres w swojej karierze jest na pewno włoski ARTHEMIS. Kapela, która do roku 2008 działa sprawnie, a wydany w owym roku album „Black Society” był dla mnie jednym z ich najlepszych osiągnięć. Co takiego się stało, że jedna z tych bardzo dobrze się rozwijających kapel nagle dopadł kryzys?

Wszystko przez rozpadnięcie się kapeli, przez odejście z niej członowych muzyków i w roku 2009 został na placu bitwy tylko jeden człowiek, a mianowicie gitarzysta Andre Martongelli i to on skompletował zupełnie nowy skład, nową sekcją rytmiczną, nowego wokalistę i gitarzystę. Czy tak odmieniony zespół mógł nagrać dobry album i odzyskać renomę? Cóż zadania wydawało się trudne i niestety ale wydając album „Hereos” w 2010 kapela pokazał jak dużo ma do poprawienia, jak dużo musi poświęcić nad grą, nad stylem, czy procesem tworzenia, bo jednak album nie spełniał moich wymagań i jedynie pamiętam do dziś, że miał kilka ostrych partii gitarowych, jednak był to cień starych płyt, tamtego poziomu. I tak trzeba było się uzbroić w cierpliwość i czekać na kolejne wydawnictwo. Po dwóch latach włoska formacja powraca z nowym albumem „We Fight”, gdzie swój występ zalicza nowy perkusista Francesco Tresca, który znany jest z grania w POWER QUEST. Czy kapela, która została założona w 1994 r początkowo pod nazwą NEMHESIS, która ma na swoim koncie już 7 albumów, nagrała w końcu album, który zaspokaja oczekiwania, album który nie można się wstydzić?

We Fight” to album na pewno bardziej dojrzały, bardziej dopracowany, przemyślany, bardziej melodyjny i zapadający w pamięci niż poprzednik. Nie ma mielizn, nie ma smętnych kawałków, nie ma aż takiego kombinowania, nie ma tez dominacji ciężaru nad resztą, słychać w końcu ciekawe, atrakcyjne partie gitarowe, gdzie Andre stara się nawiązać w niektórych momentach do poprzednich wydawnictw, słychać że stawia na melodyjność, atrakcyjność motywów i energiczne solówki, a to procentuje. W połączeniu z mocnym i podniosłym wokalem Fabio D i dynamiczną sekcją rytmiczną otrzymuje naprawdę energiczny i dopracowany album otrzymany w konwencji heavy/power metalowej, gdzie słychać inspiracje takimi kapelami jak MEGADETH, METALLICA, BLACK SABBATH, czy ANTHRAX, choć to nie jest domeną włoskiej formacji. Bardziej tutaj nasuwa się choćby taki SINBREED czy HELSTAR a także wiele innych współczesnych kapel grających heavy/power metal. Byłem sceptycznie nastawiony na ów album i raczej długo leżał w poczekalni, bo nie spodziewałem się po tym wydawnictwem niczego dobrego, a tutaj przeżyłem miłe zaskoczenie. „We Fight” ma ciekawą okładkę, taką nieco w stylu HELSTAR, ma dopieszczone brzmienie, ale to tylko przedsmak tego co się dzieje podczas słuchania materiału. Choć intro w postaci „Apocalyptic Nightmare” nie napawa optymizmem, choć wolniejszy „The Man Who Killed the Sun” jest najsłabszym ogniwem albumu i rasowym wypełniaczem, to jednak płyta jest dość równa, mocna, energiczna, jest ciężar i melodie, a każdy z przebojów jest zapadający w pamięci. Dawno zespół nie nagrał takich petard jak „Empire” z thrash metalowymi elementami i właściwie w podobnej konwencji utrzymany jest melodyjny „We Fight”. Z kolei „Blood of Generations” zaskakuje bardziej urozmaiconą sekcją rytmiczną, czy też mocnym riffem. W podobnej dynamicznej konwencji utrzymany jest melodyjny „Burning Starr” gdzie słychać nawet coś z METAL CHURCH, czy też przesiąknięty shredowymi popisami Andrea „Reign Of Terror”, który jest kolejną perełką, która się wyróżnia z tego mocnego materiału. Jeśli macie słabość do melodii, do finezyjnych partii gitarowych to z pewnością spodoba się wam energiczny „Cry For Freedom”, czy też utrzymany w stylu JUDAS PRIEST „Still Awake”. Nie zabrakło również balladowego kawałka i takim jest „Alone”, który na kolana nie rzuca.

Jestem pod wielkim wrażeniem jak zespół szybko wrócił do bardzo dobrego poziomu, szybko otrząsnął się po odejściu kluczowych muzyków z zespołu i lider Andre który jest jedynym muzykiem który pozostał ze starego składu odświeżył formułę, dodał więcej cięższych elementów ocierających się o thrash metal, jednocześnie zapewniając melodyjność i mroczny klimat z starszych płyt. „We fight” to bardziej dopracowany album i o wiele dojrzalszy aniżeli „Hereos” i trzeba przyznać, że zaprezentowany tutaj materiał jest dopracowany, energiczny i przede wszystkim melodyjny, taki jaki powinien być. Zaskoczenie roku? Z pewnością tak, bo nie spodziewałem się, że włoską kapele stać jeszcze na nagranie tak mocnego albumu w kategorii heavy/power metal. Polecam!

Ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz