Jednym
z tych dobrych i znanych zespołów, który przeżywa
trudny okres w swojej karierze jest na pewno włoski ARTHEMIS.
Kapela, która do roku 2008 działa sprawnie, a wydany w owym
roku album „Black Society” był dla mnie jednym z ich najlepszych
osiągnięć. Co takiego się stało, że jedna z tych bardzo dobrze
się rozwijających kapel nagle dopadł kryzys?
Wszystko
przez rozpadnięcie się kapeli, przez odejście z niej członowych
muzyków i w roku 2009 został na placu bitwy tylko jeden
człowiek, a mianowicie gitarzysta Andre Martongelli i to on
skompletował zupełnie nowy skład, nową sekcją rytmiczną, nowego
wokalistę i gitarzystę. Czy tak odmieniony zespół mógł
nagrać dobry album i odzyskać renomę? Cóż zadania wydawało
się trudne i niestety ale wydając album „Hereos” w 2010 kapela
pokazał jak dużo ma do poprawienia, jak dużo musi poświęcić nad
grą, nad stylem, czy procesem tworzenia, bo jednak album nie
spełniał moich wymagań i jedynie pamiętam do dziś, że miał
kilka ostrych partii gitarowych, jednak był to cień starych płyt,
tamtego poziomu. I tak trzeba było się uzbroić w cierpliwość i
czekać na kolejne wydawnictwo. Po dwóch latach włoska
formacja powraca z nowym albumem „We Fight”,
gdzie swój występ zalicza nowy perkusista Francesco Tresca,
który znany jest z grania w POWER QUEST. Czy kapela, która
została założona w 1994 r początkowo pod nazwą NEMHESIS, która
ma na swoim koncie już 7 albumów, nagrała w końcu album,
który zaspokaja oczekiwania, album który nie można się
wstydzić?
„We
Fight” to album na pewno bardziej dojrzały, bardziej dopracowany,
przemyślany, bardziej melodyjny i zapadający w pamięci niż
poprzednik. Nie ma mielizn, nie ma smętnych kawałków, nie ma
aż takiego kombinowania, nie ma tez dominacji ciężaru nad resztą,
słychać w końcu ciekawe, atrakcyjne partie gitarowe, gdzie Andre
stara się nawiązać w niektórych momentach do poprzednich
wydawnictw, słychać że stawia na melodyjność, atrakcyjność
motywów i energiczne solówki, a to procentuje. W
połączeniu z mocnym i podniosłym wokalem Fabio D i dynamiczną
sekcją rytmiczną otrzymuje naprawdę energiczny i dopracowany album
otrzymany w konwencji heavy/power metalowej, gdzie słychać
inspiracje takimi kapelami jak MEGADETH, METALLICA, BLACK SABBATH,
czy ANTHRAX, choć to nie jest domeną włoskiej formacji. Bardziej
tutaj nasuwa się choćby taki SINBREED czy HELSTAR a także wiele
innych współczesnych kapel grających heavy/power metal.
Byłem sceptycznie nastawiony na ów album i raczej długo
leżał w poczekalni, bo nie spodziewałem się po tym wydawnictwem
niczego dobrego, a tutaj przeżyłem miłe zaskoczenie. „We
Fight” ma ciekawą okładkę,
taką nieco w stylu HELSTAR, ma dopieszczone brzmienie, ale to tylko
przedsmak tego co się dzieje podczas słuchania materiału. Choć
intro w postaci „Apocalyptic Nightmare”
nie napawa optymizmem, choć wolniejszy „The Man Who
Killed the Sun” jest
najsłabszym ogniwem albumu i rasowym wypełniaczem, to jednak płyta
jest dość równa, mocna, energiczna, jest ciężar i melodie,
a każdy z przebojów jest zapadający w pamięci. Dawno zespół
nie nagrał takich petard jak „Empire”
z thrash metalowymi elementami i właściwie w podobnej konwencji
utrzymany jest melodyjny „We Fight”. Z
kolei „Blood of Generations”
zaskakuje bardziej urozmaiconą sekcją rytmiczną, czy też mocnym
riffem. W podobnej dynamicznej konwencji utrzymany jest melodyjny
„Burning Starr”
gdzie słychać nawet coś z METAL CHURCH, czy też przesiąknięty
shredowymi popisami Andrea „Reign Of Terror”,
który jest kolejną perełką, która się wyróżnia
z tego mocnego materiału. Jeśli macie słabość do melodii, do
finezyjnych partii gitarowych to z pewnością spodoba się wam
energiczny „Cry For Freedom”,
czy też utrzymany w stylu JUDAS PRIEST „Still
Awake”. Nie zabrakło
również balladowego kawałka i takim jest „Alone”, który
na kolana nie rzuca.
Jestem
pod wielkim wrażeniem jak zespół szybko wrócił do
bardzo dobrego poziomu, szybko otrząsnął się po odejściu
kluczowych muzyków z zespołu i lider Andre który jest
jedynym muzykiem który pozostał ze starego składu odświeżył
formułę, dodał więcej cięższych elementów ocierających
się o thrash metal, jednocześnie zapewniając melodyjność i
mroczny klimat z starszych płyt. „We fight” to bardziej
dopracowany album i o wiele dojrzalszy aniżeli „Hereos” i trzeba
przyznać, że zaprezentowany tutaj materiał jest dopracowany,
energiczny i przede wszystkim melodyjny, taki jaki powinien być.
Zaskoczenie roku? Z pewnością tak, bo nie spodziewałem się, że
włoską kapele stać jeszcze na nagranie tak mocnego albumu w
kategorii heavy/power metal. Polecam!
Ocena:
8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz