Strony

sobota, 29 grudnia 2012

ASTAROTH - The End Of Silence (2012)

Każdy z nas zna jakiś zespół, który powstał np. w latach 80 i nie był w stanie wydać swojego debiutanckiego materiału i dopiero gdzieś w bliższych nam czasach wydał swój materiał. Do tego grona z pewnością można zaliczyć debiutujący w tym roku włoski ASTAROTH. „The End of Silence” to tytuł odpowiedni do zaistniałej sytuacji, bo zespół przerywa milczenie i daje poznać całemu światu swój debiutancki album, który jest utrzymany w konwencji speed/heavy metalowej. Co warto wiedzieć o zespole, jak i o samej płycie? Czy jest to materiał godny uwagi? Na te inne pytania odpowiedzi znajdziecie poniżej.

ASTAROTH to kapela, która została założona przez perkusistę Johna Panko Onofriego i gitarzystę Steve'a Lentiego w1982. Wokalistą w owym czasie w zespole został Bob Cattani, jednak problemy z wytwórnią płytową i przeprowadzka muzyków w 1987 r do Los Angeles, przyczyniły się do zakończenia działalności zespołu. Jednak w 2005 roku po 18 latach przerwy Shining, Max i Jan postanowili reaktywować zespół. Już w 2006 roku zaczęli pracować nad gdzieś tam wcześniej opracowanymi kawałkami. Nie ma Boba w roli wokalisty jest za to sesyjny wokalista Ace Alexander i trzeba przyznać, że spisuje się on całkiem przyzwoicie i można poczuć ten feeling lat 80, tą zadziorność, tą taką manierę rasowego heavy metalowego śpiewaka. Świetnie pasuje on do tej dynamicznej sekcji rytmicznej, gdzie Shining momentami przypomina partie basowe Steve'a Harrisa, a perkusista Jan nasuwa perkusistów IRON MAIDEN. Choć wszystko jest takie wtórne, mało oryginalne i nie ma w tym wszystkim niczego odkrywczego, nawet partie gitarowe Maxa przypominają wiele znanych partii użytych na płytach metalowych, to trzeba przyznać, że wszystko brzmi tak jak powinno. Mamy bowiem zadziorny wokal, mocne riffy, chwytliwe melodie, prostą i łatwą w odbiorze formę kompozycji, mocne brzmienie, melodyjne solówki i nie ma się do czego przyczepić, bo słychać że zespół włożył sporo pracy, serca, a wszystko jest zagrane ze szczerością, zaangażowaniem i miłością do metalu. Jak przystało na kapele stworzoną w latach 80 mamy heavy/speed metal, a więc zespół uchronił się od jakiegoś kombinowania i silenia się na jakieś techniczne granie, co należy uznać ze atrakcją tego wydawnictwa. Jeśli komuś brakuje solidnego heavy/speed metalu w stylu lat 80, z wpływami IRON MAIDEN, JUDAS PRIEST to z pewnością debiutancki album włoskiej formacji się spodoba. „My Sleeping Beauty” to mocny otwieracz, „Dilemma” z kolei bardziej stonowany, a w zadziornym „Neros Fire” słychać wyraźnie IRON MAIDEN. Nie brakuje ciekawych, prostych, chwytliwych melodii jak choćby te w „Apocalypse in the Livingroom” , czy też spokojnego klimatu jak ten w balladzie „The Siren Song”. To że album jest energiczny i przebojowy świadczą tutaj bez wątpienia „In Spite of Destiny” czy też „Mystic as Tarot”.

Bardzo udany debiut kapeli, która powstała z popiołu niczym feniks, jednak sam lot już był tylko poprawny. Nie da się ukryć, że debiutancki album włoskiej formacji oddaje charakter muzyki lat 80, jednak jest to kolejne tylko solidne wydawnictwo o którym za niedługo nikt nie będzie pamiętał.

Ocena: 6.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz