Każdy
z nas zna jakiś zespół, który powstał np. w latach
80 i nie był w stanie wydać swojego debiutanckiego materiału i
dopiero gdzieś w bliższych nam czasach wydał swój materiał.
Do tego grona z pewnością można zaliczyć debiutujący w tym roku
włoski ASTAROTH. „The End of Silence” to tytuł odpowiedni do
zaistniałej sytuacji, bo zespół przerywa milczenie i daje
poznać całemu światu swój debiutancki album, który
jest utrzymany w konwencji speed/heavy metalowej. Co warto wiedzieć
o zespole, jak i o samej płycie? Czy jest to materiał godny uwagi?
Na te inne pytania odpowiedzi znajdziecie poniżej.
ASTAROTH
to kapela, która została założona przez perkusistę Johna
Panko Onofriego i gitarzystę Steve'a Lentiego w1982. Wokalistą w
owym czasie w zespole został Bob Cattani, jednak problemy z
wytwórnią płytową i przeprowadzka muzyków w 1987 r
do Los Angeles, przyczyniły się do zakończenia działalności
zespołu. Jednak w 2005 roku po 18 latach przerwy Shining, Max i Jan
postanowili reaktywować zespół. Już w 2006 roku zaczęli
pracować nad gdzieś tam wcześniej opracowanymi kawałkami. Nie ma
Boba w roli wokalisty jest za to sesyjny wokalista Ace Alexander i
trzeba przyznać, że spisuje się on całkiem przyzwoicie i można
poczuć ten feeling lat 80, tą zadziorność, tą taką manierę
rasowego heavy metalowego śpiewaka. Świetnie pasuje on do tej
dynamicznej sekcji rytmicznej, gdzie Shining momentami przypomina
partie basowe Steve'a Harrisa, a perkusista Jan nasuwa perkusistów
IRON MAIDEN. Choć wszystko jest takie wtórne, mało
oryginalne i nie ma w tym wszystkim niczego odkrywczego, nawet partie
gitarowe Maxa przypominają wiele znanych partii użytych na płytach
metalowych, to trzeba przyznać, że wszystko brzmi tak jak powinno.
Mamy bowiem zadziorny wokal, mocne riffy, chwytliwe melodie, prostą
i łatwą w odbiorze formę kompozycji, mocne brzmienie, melodyjne
solówki i nie ma się do czego przyczepić, bo słychać że
zespół włożył sporo pracy, serca, a wszystko jest zagrane
ze szczerością, zaangażowaniem i miłością do metalu. Jak
przystało na kapele stworzoną w latach 80 mamy heavy/speed metal, a
więc zespół uchronił się od jakiegoś kombinowania i
silenia się na jakieś techniczne granie, co należy uznać ze
atrakcją tego wydawnictwa. Jeśli komuś brakuje solidnego
heavy/speed metalu w stylu lat 80, z wpływami IRON MAIDEN, JUDAS
PRIEST to z pewnością debiutancki album włoskiej formacji się
spodoba. „My Sleeping Beauty” to mocny otwieracz,
„Dilemma” z kolei
bardziej stonowany, a w zadziornym „Neros Fire”
słychać wyraźnie IRON MAIDEN. Nie brakuje ciekawych, prostych,
chwytliwych melodii jak choćby te w „Apocalypse in the
Livingroom” , czy też
spokojnego klimatu jak ten w balladzie „The Siren Song”.
To że album jest energiczny i
przebojowy świadczą tutaj bez wątpienia „In Spite of
Destiny” czy też „Mystic
as Tarot”.
Bardzo
udany debiut kapeli, która powstała z popiołu niczym feniks,
jednak sam lot już był tylko poprawny. Nie da się ukryć, że
debiutancki album włoskiej formacji oddaje charakter muzyki lat 80,
jednak jest to kolejne tylko solidne wydawnictwo o którym za
niedługo nikt nie będzie pamiętał.
Ocena:
6.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz