Miałem do czynienia z
power metalem amerykańskim, ameryki łacińskiej, greckim,
niemieckim, hiszpańskim i wieloma innymi, jednak pierwszy raz
spotkałem się z power metalem z Kazachstanu. Oczywiście
natrafiłem na kapelę, która jest nieco zasłużona w bojach
i ma doświadczenie w nagrywaniu porządnego albumu, na kapelę,
która regularnie wydaję od 1997 swoje albumy. O jakiej kapeli
mowa?
Tym zespołem jest HOLY
DRAGONS, który właśnie wydał swój kolejny album
„Zerstroer”, który jest jakby tym co było album wydany w
2010 r, z tym że teraz mamy oficjalne wydanie i nieco ulepszone
aranżacje . Kapela oraz jej historia nie jest do końca znana, sama
kapela nawet nie utrudnia dostęp do swoich dzieł i w sumie nic
dziwnego, dzisiaj internet jest silną bronią i dobrym sposobem,
żeby przekonać do siebie potencjalnych odbiorców. Ja
przypadkowo natrafiłem na ów zespół, spodobała mi
się okładka nowego wydawnictwa oraz nazwa zespołu. Jednak zespół
nie był mi bliżej znany, to też postanowiłem to nadrobić. Muszę
zdradzić, że zespół nie gra niczego odkrywczego i można
usłyszeć w tym wszystkim wpływy PRIMAL FEAR, czy SKANNERS i jest
to nawet podobne granie co dowodzi wokal Iana Breega, który
brzmi niczym Ralf Scheepers, zwłaszcza kiedy wkracza w wysokie
rejestry, do tego mamy całą warstwę gitarową, która pod
względem zadziorności, rytmiczności, dynamiki i umiejętności
wygrywania atrakcyjnych melodii, które również
nasuwają wcześniej wspomniany PRIMAL FEAR. Może brakuje nieco im
pomysłowości, nieco ciekawszych urozmaiceń, ale nie można się
przyczepić do solidności wykonania czy melodyjności, którą
się cechują. Od strony czysto technicznej album prezentuje się
okazale, brzmienie tutaj nie zawodzi słuchacza, wyostrza
poszczególne instrumenty, podkreśla dynamikę i świetnie
uzupełnia się z równym i solidnym materiałem.
Oczywiście zaczyna się
od mało znaczącego intra w postaci „Voices Of Lie” ,
dopiero po upływie 30 sekund można się delektować mocnym,
energicznym, lekkim riffem i motoryką heavy/power metal i dźwiękami
przypominającymi PRIMAL FEAR, które słychać w „Doomsday
Angels”. Równie ciekawym i energicznym utworem jest
tutaj „The Man Who Saved the World / Crush Of Chrome Dome”,
który jest nieco bardziej rozbudowany i wzbogacony o pewne
zwolnienia i dłuższe, bardziej urozmaicone. Za mocne rasowe
kawałki, które są przesiąknięte JUDAS PRIEST czy PRIMAL
FEAR należy uznać: „Project A119” , czy też„M.A.D.
Mutual Assured Destruction / AN602 – Wind Of Hate”. Podobna
forma przewija się w zadziornym, nieco cięższym „Cuban
Crisis / Insomnia”, czy w
rozpędzonym „NORAD Alert”
. Można zarzucić, że zamykający utwór „DEFCON
1 / Zerstörer”, który
jest zbyt długi i przekombinowany, czy też spokojny „The
Day After”, który
bardziej zapycha płytę niż ją urozmaica.
Mimo
jawnych i słyszalnych wad HOLY DRAGONS nagrał solidny album, który
słucha się całkiem przyjemnie i nie ma większego powodu do
narzekania. Ci którzy lubią zadziorne riffy, dużo
melodyjności, mocny i energiczny wokal to z pewnością polubią i
ten tutaj opisywany krążek. Szału nie ma to fakt, ale o gniocie
też nie ma mowy, tak więc można zainteresować się ów
albumem i posłuchać, żeby wyrobić własną opinię, do czego też
gorąco zachęcam.
Ocena:
6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz