Strony

piątek, 7 grudnia 2012

HOLY DRAGONS - Zerstörer (2012)

Miałem do czynienia z power metalem amerykańskim, ameryki łacińskiej, greckim, niemieckim, hiszpańskim i wieloma innymi, jednak pierwszy raz spotkałem się z power metalem z Kazachstanu. Oczywiście natrafiłem na kapelę, która jest nieco zasłużona w bojach i ma doświadczenie w nagrywaniu porządnego albumu, na kapelę, która regularnie wydaję od 1997 swoje albumy. O jakiej kapeli mowa?

Tym zespołem jest HOLY DRAGONS, który właśnie wydał swój kolejny album „Zerstroer”, który jest jakby tym co było album wydany w 2010 r, z tym że teraz mamy oficjalne wydanie i nieco ulepszone aranżacje . Kapela oraz jej historia nie jest do końca znana, sama kapela nawet nie utrudnia dostęp do swoich dzieł i w sumie nic dziwnego, dzisiaj internet jest silną bronią i dobrym sposobem, żeby przekonać do siebie potencjalnych odbiorców. Ja przypadkowo natrafiłem na ów zespół, spodobała mi się okładka nowego wydawnictwa oraz nazwa zespołu. Jednak zespół nie był mi bliżej znany, to też postanowiłem to nadrobić. Muszę zdradzić, że zespół nie gra niczego odkrywczego i można usłyszeć w tym wszystkim wpływy PRIMAL FEAR, czy SKANNERS i jest to nawet podobne granie co dowodzi wokal Iana Breega, który brzmi niczym Ralf Scheepers, zwłaszcza kiedy wkracza w wysokie rejestry, do tego mamy całą warstwę gitarową, która pod względem zadziorności, rytmiczności, dynamiki i umiejętności wygrywania atrakcyjnych melodii, które również nasuwają wcześniej wspomniany PRIMAL FEAR. Może brakuje nieco im pomysłowości, nieco ciekawszych urozmaiceń, ale nie można się przyczepić do solidności wykonania czy melodyjności, którą się cechują. Od strony czysto technicznej album prezentuje się okazale, brzmienie tutaj nie zawodzi słuchacza, wyostrza poszczególne instrumenty, podkreśla dynamikę i świetnie uzupełnia się z równym i solidnym materiałem.

Oczywiście zaczyna się od mało znaczącego intra w postaci „Voices Of Lie” , dopiero po upływie 30 sekund można się delektować mocnym, energicznym, lekkim riffem i motoryką heavy/power metal i dźwiękami przypominającymi PRIMAL FEAR, które słychać w „Doomsday Angels”. Równie ciekawym i energicznym utworem jest tutaj „The Man Who Saved the World / Crush Of Chrome Dome”, który jest nieco bardziej rozbudowany i wzbogacony o pewne zwolnienia i dłuższe, bardziej urozmaicone. Za mocne rasowe kawałki, które są przesiąknięte JUDAS PRIEST czy PRIMAL FEAR należy uznać: „Project A119” , czy też„M.A.D. Mutual Assured Destruction / AN602 – Wind Of Hate”. Podobna forma przewija się w zadziornym, nieco cięższym „Cuban Crisis / Insomnia”, czy w rozpędzonym „NORAD Alert” . Można zarzucić, że zamykający utwór „DEFCON 1 / Zerstörer”, który jest zbyt długi i przekombinowany, czy też spokojny „The Day After”, który bardziej zapycha płytę niż ją urozmaica.

Mimo jawnych i słyszalnych wad HOLY DRAGONS nagrał solidny album, który słucha się całkiem przyjemnie i nie ma większego powodu do narzekania. Ci którzy lubią zadziorne riffy, dużo melodyjności, mocny i energiczny wokal to z pewnością polubią i ten tutaj opisywany krążek. Szału nie ma to fakt, ale o gniocie też nie ma mowy, tak więc można zainteresować się ów albumem i posłuchać, żeby wyrobić własną opinię, do czego też gorąco zachęcam.

Ocena: 6/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz