Strony

piątek, 14 grudnia 2012

SKITZOTIK - Skitzotik (1995)

Jednym z tych zespołów, które wyróżniają się na tle innych formacji dziwną nazwą jest bez wątpienia SKITZOTIK. Pod taką nazwą występował pewien młody amerykański zespół, który działał w połowie lat 90. To właśnie ta dziwna nazwa, gdzieś mnie tam zintegrowała i dała powód dla którego warto było sięgnąć po ich jedyny album, a mianowicie debiutancki „Skitzotik” z 1995 r. Czy nazwa to jedyny dobry powód, który wyróżnia amerykański zespół i ich debiutancki album?

Otóż nie i na tym polega cały urok tego bandu, który został założony w 1992 roku początkowo pod nazwą SKITZO. Intrygująca nazwa w żaden sposób nie zapowiada, czegoś dobrego godnego uwagi, a więc można mówić w tym przypadku o zaskoczeniu, bo o to 4 młodych muzyków zaprezentowała na swoim debiutanckim albumie muzykę pomysłową, aczkolwiek pełną znanych chwytów. Zespół bawi się elementami progresywnymi, ale najlepiej im wychodzi miks heavy i power metalu, gdzie słychać wpływy JUDAS PRIEST, czy QUEENSRYCHE i trzeba przyznać, że muzyka tej formacji nie jest taka prostolinijna i wtórna jak mogło się wydawać i słychać tu pewne ciekawe, dość oryginalne pomysły co słychać choćby w takim rockowym z elementami bluesa „Miami Madness”. Choć jest to album metalowy, to nie brakuje hard rockowego zacięcia i duża w tym wszystkim zasługa producenta Bruce'a Kulicka, który również miał wpływ na niektóre kompozycje. Ten fakt potwierdza, że zespół ceni sobie urozmaicenie, które jest wyraźne podczas słuchania tego wydawnictwa, które jest naprawdę solidne. Mamy tutaj dobrze zrealizowaną produkcję, który ma pewien pazur, który zaostrza charakter materiału. Skąd wynika urozmaicenie? Przede wszystkim z tego, że występują na płycie utwory szybkie na pograniczu heavy/power metalu z rasowymi, mocnymi riffami, zadziornym wokalem napędzającym całość typu „The King Of The Sky”, czy „Take Away My eyes”. Nie brakuje rasowych heavy metalowych utworów typu „Give it All”, a także nieco progresywnych rockowych utworów typu : „Life Of Conclusion”, czy melodyjny „Rising Sun” i właściwie każdy utwór ma swój charakter. Jednak mimo ciekawej formy, mimo tego że słychać w nich dobrą pracę gitar, które nie stawiają na łatwiznę i wygrywanie w kółko jednego, na świeżość, choć słychać dobry, specyficzny wokal, to jednak brakuje nieco przebojowości, nieco bardziej atrakcyjnej, przystępnej formy, która bardziej by zapadła w pamięci i to jest chyba największa bolączka tego wydawnictwa.

Czy warto zainteresować się tym albumem? Jeżeli ceni się ciekawy styl, jeżeli lubi się starocie i w dodatku mało znane, to oczywiście że tak. Czy jest to album, który zapada w pamięci na długo? Z pewnością nie i nie jest to też album, który wypchany jest przebojami, jednak solidne przygotowanie i wykonanie chroni przed totalną porażką. Jeśli o mnie chodzi nie żałuje czasu, który poświęciłem krążkowi. Może i wy znajdziecie chwilę, żeby wysłuchać co gra stary i mało znany SKITZOTIK?

Ocena: 6/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz