Po tym kiedy ogłoszono w
2009 roku że RUNNING WILD kończy działalność, to od razu gdzieś
pojawiła się informacja , że lider zespołu Rock'n Rolf ma na
uwadze pewien projekt, który miał zrealizować. Jednak potem
pojawiła się informacja, że RUNNING WILD powraca z nowym albumem,
który ukazał się w 2012 roku i „Shadowmaker” nie był
wielkim powrotem, jednak od razu gdzieś krążyła informacja o
wspólnym projekcie z Peterem Jordanem, który
współpracowałem z Rolfem przy „Shadowmaker”. GIANT X,
który skusił zapewne większość słuchaczy za sprawą
„Burning Wheels” który brzmiał jak zaginiony track
RUNNING WILD. Szum lekki się zrobił i w końcu zostało podane
więcej informacji dotyczących pierwszego albumu GIANT X. Jest to
projekt, gdzie mamy znów Rock'n Rolf i Petera Jordana, którzy
nagrali „Shadowmaker” i poza nimi nie ma nikogo. Choć te same
osoby to jednak album GIANT X jest inny, jest bardziej hard rockowy,
bardziej rockowy, ale nie jest to taki kiczowaty projekt jak TOXIC
TASTE w którym również brał udział Rock'n Rolf.
Tutaj jest coś z heavy metalu typu JUDAS PRIEST czy też momentami
RUNNING WILD, tutaj słychać coś z QUEEN, THIN LIZZY czy KISS i
wpływów starego rocka jest pełno i pod tym względem jest to
bardzo ciekawy projekt. To wyraźnie daje znać, że nie ma mowy o
drugim RUNNING WILD, a raczej bocznym projektem gdzie muzycy mogą
dać ponieść się swoim rockowym duszom. Czy debiutancki album”
I” jest album na miarę geniuszu Rolfa? Czy jest to równie
dobry album co ostatnie dokonania RUNNING WILD? No i ile w tym
RUNNING WILD?
Zacząć trzeba od tego,
że z RUNNING WILD nie wiele jest w GIANT X, no jest oczywiście
wokal, ale i tutaj Rolf stara się momentami śpiewać dość lekko i
tak hard rockowo, co sprawia że świetnie wpasowuje się w tą nieco
inną konwencję, jest też oczywiście jego praca gitar, czy też
wkład w kompozytorstwo i słychać to po utworach, bo są one bardzo
chwytliwe i takie dość miłe w odsłuchu. Nie ma w tym za dużo
RUNNING WILD, co nie oznacza, że nie ma wcale kawałka
przesiąkniętego tym zespołem. Już otwierający „On a Blind
Fight” ma riff, który bardzo przypomina ten z „Raise
Your Fist” i jest gdzieś ta odpowiednia dynamika, ta szybkość,
zadziorność i ten przebojowy refren i nie da się ukryć, że jest
to utwór bardzo solidny i jeden z najlepszych na płycie.
Gdyby było więcej takich kompozycji, to za pewne można by myśleć
o nieco wyższej ocenie, a tak jest kilka irytujących momentów.
Jednym z nich jest nijaka ballada „Nameless Hereos”, ale
jest miłą ciekawostką i miło usłyszeć Rolfa w takiej
komercyjnej konwencji. Słabo się prezentuje mało wyrazisty „ Go
4 it” który miał energicznym rockowym kawałkiem, a
niestety okazał się słabym i nużącym utworem. Najcięższy jest
tutaj „Friendly Fire” i jego przekombinowanie, silenie się
na nowoczesny wydźwięk nie był dobrym ruchem i pokazał, że nie
jest to właściwy kierunek dla tego projektu. Lepiej się prezentuje
„R.O.C.K” choć tutaj pachnie mi to nie dopracowanie i
TOXIC TASTE. Jest to średni kawałek, ale lepiej się go słucha niż
ta dwa wymienione wcześniej. Jednak album zdominowały na szczęście
ciekawsze kawałki, takie bardziej melodyjne, bardziej rockowe. Jest
bluesowy, klimatyczny „Badland Blues” , nieco bardziej
metalowy „Now Or Never” z bardzo dobrze rozegranymi
solówkami, stonowany hard rockowy kawałek „The Count”
przy którym jest radość i chęć brania udziału w tej
zabawie. Utwór może i nieco kiczowaty, ale więcej takich
utworów i byłbym z pewnością kupiony i 100 % zachwyconym
owym albumem. Miłe, przyjemne granie, przesiąknięte rockiem i
bardzo fajnie się tego słucha. Również dobrze się
prezentuje nieco bluesowy „Rough Ride” gdzie można
wyłapać klimat westernu. Również dobrze wypada bardziej
metalowy „Soulsurvivors” który był znany w
podobnym czasie co „Burning Wheels” i jest to kompozycja która
nasuwa nieco mi okres „The brotherhood” i jest to solidny utwór.
Do moich ulubionych kawałków z tej płyty należą
dynamiczny, szybki rock'n rollowy „Let's Dance” i
przebojowy „Don't Quit Till Tommorow”, który mi się
spodobał, od kiedy obejrzałem filmy dokumentujące nagrywanie tej
płyty. Jest to prosty, stonowany, hard rockowy utwór, z
prostym i zapadającym refrenem, który chodzi za człowiekiem,
długo po przesłuchaniu. Duże brawo za pomysłowe chórki.
Debiutancki album GIANT X
to coś innego niż RUNNING WILD i to nawet gdy się porówna
do ostatniego albumu „Shadowmaker” gdzie ci panowie tam ze sobą
współpracowali. Są pewne zaloty do RUNNING WILD, ale jest
ich mało. Jest to bliższe do TOXIC TASTE, ale jest to bardziej
dojrzalszy album, bardziej dopieszczony i ma lepsze utwory, które
potrafią zapaść w pamięci. Jest kilka niedociągnięć, ale jest
to miły album, która potrafi zapewnić miłą rozrywkę.
Ciekawe czy jednorazowy projekt obu panów? Czy doczekamy się
następnych albumów? Ja nie mówię im nie i chętnie
posłucham następnego rockowego albumu w wykonaniu Rolfa i Petera. A
teraz czekam na nowy album RUNNING WILD, który zapowiedział
Rolf na ten rok. Fani rocka powinni posłuchać GIANT X.
Ocena: 6/10
KOPA I SHIT brakuje kasy
OdpowiedzUsuń