Strony

niedziela, 2 czerwca 2013

ARTLANTICA - Across The Seven Seas (2013)

Wirtuozerskie popisy gitarowe, rockowe czy też momentami progresywne klawisze, czysty, techniczny wokal czy zróżnicowana sekcja rytmiczna to domena takich kapel jak Yngwie Malmsteen czy Iron Mask. Nie brakuje kapel, które wykorzystują owe elementy składowe dla swoich celów i znakomitym tego przykładem jest Artlantica. Amerykańska kapela skupia w sobie takie osobistości jak wokalista John West ( Royal Hunt), klawiszowca Mistheria ( ex Rob Rock), gitarzystę Rogera Staffelbacha znanego z Angel of Eden czy perkusistę Johna Macoluso. Debiutancki album kapeli nosi tytuł „Across The Seven Seas” i od mają tego roku można się nim delektować.

Nie bez powodu używam słowo „delektowanie” bo muzyka jaką słychać na płycie dostarcza pozytywnych emocji. Wynika to poniekąd z różnych czynników. Mocne i soczyste brzmienie to tylko przystawka przed głównym daniem. Epicki, tajemniczy klimat, bogate aranżacje, które są przyozdobione chórkami, różnymi progresywnymi smaczkami, czy też właśnie wirtuozerskimi popisami Rogera. Każdy kto ma słabość do Yngwiego Malmsteena czy Chrisa Impellitteriego ten nie oprze się partiom wygrywanym przez Rogera. Jest finezja, technika i urozmaicenie, tak więc nie ma mowy o monotonności czy nie dopracowaniu. Ten element na płycie znakomicie podkreślają takie szybsze, power metalowe kompozycje jak „Heresy”, nieco bardziej rockowo – metalowy „Demon in My Mind” czy instrumentalny „Return Of The Pharaoh”. Te utwory znakomicie oddają charakter neoklasycznego power metalu. Produkcją zajął się Tommy Newton, który znany jest z współpracy z Gamma Ray czy Helloween i z tymi zespołami może nieco się kojarzyć choćby taki przebojowy „2012”. W przypadku innego hita jakim jest „Devoult” słychać wyraźne wpływy Iron Mask. Ballada „Ode To My Angel” znakomicie pokazuje jakim świetnym wokalistą jest West, który ma technikę, moc i zdolność nacechowania kompozycji emocjami. Warto wspomnieć, że gościnny udział przy tej płycie zaliczyli Steve DiGiorgio, Chris Cafferty i Dani Lőble.

Ciężko nazwać ten krążek debiutem, bo jest to dzieło doświadczonych muzyków. Dojrzały album z dojrzałą muzyką. Coś dla prawdziwych smakoszy ciekawych popisów gitarowych i emocjonalnych kompozycji.

Ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz