Strony

niedziela, 14 lipca 2013

BLACK WIDOW - Streetfighter (1984)

Przemysł heavy metalu w Belgii miał rozkwit głównie w latach 80. To właśnie w tym okresie wypłynęło wiele mniej znanych, może bliźniaczo brzmiących kapel. Większość jednak tych kapel mimo mniejszej sławy, mimo faktu reprezentowania podziemnego świata potrafiły dotrzeć do pewnej grupy słuchaczy. Takim zespołem był bez wątpienia Black Widow, który dzięki pamięci wąskiej grupy fanów potrafi się reaktywować w roku 2012 w celu zagrania kilku koncertów. Black Widow zrodził się w 1980 i dał się poznać jako specjalista od łączeniu muzyki Accept, Metal Church, czy Judas Priest. Słuchając debiutanckiego albumu „Streetfighter”, który ukazał się w 1984 roku można śmiało wychwycić wiele znanych patentów i na myśl przychodzi kilka kapel. Wtórny charakter jednak w niczym nie przeszkadza by rozpatrywać płytę jaką jedną z najciekawszych jakie zostały stworzone na ziemi belgijskiej.

Taki a nie inny wydźwięk całości zespół zawdzięcza bez wątpienia pomysłom, ciekawym aranżacją, prostą formą przekazu, a także postawieniu nacisku na przeboje. Nie trzeba być znawcą, żeby dostrzec w każdym utworze przebój. Pierwszy z brzegu „Againts The wall”, który otwiera album jest znakomitym tego przykładem. Zespołów grających heavy metal z podobnym entuzjazmem i przekonaniem było pełno, a Black Widow na tle innych potrafi wyróżnić się. Przyczynę tego stanu rzeczy należy upatrywać w udanym połączeniu heavy metalu i hard rocka. Nie ma chaosu, a wszystko znakomicie zostało wyważone między szaleństwem, rytmicznością, a zadziornością. Black Widow na swoim debiutanckim albumie zachwyca rozpędzoną i dynamiczną sekcją rytmiczną i jest to kolejny atut. Wszystko jednak skupia się wokół dwóch postaci. Wokół wokalisty Ricka Rexa, który wyróżnia się nie zwykłym umiejętnościami i manierą rodem Udo Dirkschneidera, a także wokół gitarzysty Stefana Verstappena. Riffy czy solówki są tutaj żywiołowe, przemyślane i melodyjne. Jest co przeżywać i właściwie każdy utwór to potencjalny gitarowy killer. Hard rockowy „Blade Runner” , rock'n rollowy „Party Time”, piękna ballada „Crazy Train blues” czy w końcu speed metalowy „Streetfighter” ukazują urozmaicenie materiału oraz elastyczność muzyków. Przebój goni przebój i wystarczy wsłuchać się w „Money” czy zamykający „To You Who Kept Rockin”.

O tej płycie można mówić w kategoriach perełek heavy metalu lat 80. Tutaj jest to wszystko czego się wymaga od takiego starocia. Szorstkie, nieco surowe brzmienie, specyficzny, zapadający w głowie wokalista i melodie, które dostarczają niezapomnianych przeżyć. Obowiązkowo muszą też być gitarowe popisy, w których będzie wybrzmiewać szaleństwo i moc heavy metalu. Bez wątpienia ten jedyny album Black Widom jest takim wydawnictwem. Polecam.

Ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz