Przemysł
heavy metalu w Belgii miał rozkwit głównie w latach 80. To
właśnie w tym okresie wypłynęło wiele mniej znanych, może
bliźniaczo brzmiących kapel. Większość jednak tych kapel mimo
mniejszej sławy, mimo faktu reprezentowania podziemnego świata
potrafiły dotrzeć do pewnej grupy słuchaczy. Takim zespołem był
bez wątpienia Black Widow, który dzięki pamięci wąskiej
grupy fanów potrafi się reaktywować w roku 2012 w celu
zagrania kilku koncertów. Black Widow zrodził się w 1980 i
dał się poznać jako specjalista od łączeniu muzyki Accept, Metal
Church, czy Judas Priest. Słuchając debiutanckiego albumu
„Streetfighter”, który ukazał się w 1984 roku można
śmiało wychwycić wiele znanych patentów i na myśl
przychodzi kilka kapel. Wtórny charakter jednak w niczym nie
przeszkadza by rozpatrywać płytę jaką jedną z najciekawszych
jakie zostały stworzone na ziemi belgijskiej.
Taki
a nie inny wydźwięk całości zespół zawdzięcza bez
wątpienia pomysłom, ciekawym aranżacją, prostą formą przekazu,
a także postawieniu nacisku na przeboje. Nie trzeba być znawcą,
żeby dostrzec w każdym utworze przebój. Pierwszy z brzegu
„Againts The wall”,
który otwiera album jest znakomitym tego przykładem. Zespołów
grających heavy metal z podobnym entuzjazmem i przekonaniem było
pełno, a Black Widow na tle innych potrafi wyróżnić się.
Przyczynę tego stanu rzeczy należy upatrywać w udanym połączeniu
heavy metalu i hard rocka. Nie ma chaosu, a wszystko znakomicie
zostało wyważone między szaleństwem, rytmicznością, a
zadziornością. Black Widow na swoim debiutanckim albumie zachwyca
rozpędzoną i dynamiczną sekcją rytmiczną i jest to kolejny atut.
Wszystko jednak skupia się wokół dwóch postaci. Wokół
wokalisty Ricka Rexa, który wyróżnia się nie zwykłym
umiejętnościami i manierą rodem Udo Dirkschneidera, a także wokół
gitarzysty Stefana Verstappena. Riffy czy solówki są tutaj
żywiołowe, przemyślane i melodyjne. Jest co przeżywać i
właściwie każdy utwór to potencjalny gitarowy killer. Hard
rockowy „Blade Runner”
, rock'n rollowy „Party Time”,
piękna ballada „Crazy Train blues”
czy w końcu speed metalowy „Streetfighter”
ukazują urozmaicenie materiału oraz elastyczność muzyków.
Przebój goni przebój i wystarczy wsłuchać się w
„Money”
czy zamykający „To You Who Kept Rockin”.
O
tej płycie można mówić w kategoriach perełek heavy metalu
lat 80. Tutaj jest to wszystko czego się wymaga od takiego starocia.
Szorstkie, nieco surowe brzmienie, specyficzny, zapadający w głowie
wokalista i melodie, które dostarczają niezapomnianych
przeżyć. Obowiązkowo muszą też być gitarowe popisy, w których
będzie wybrzmiewać szaleństwo i moc heavy metalu. Bez wątpienia
ten jedyny album Black Widom jest takim wydawnictwem. Polecam.
Ocena:
9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz