Strony

wtorek, 14 stycznia 2014

PRIMAL FEAR - Delivering The Black (2014)

Jak rodzą się wielkie kapele? Czy to nazwa wzbudza respekt? A może to właśnie pomysłowość muzyków, ich zgranie odgrywa największą rolę? Oczywiście że tak, ale bez poparcia tego dowodami, ciężko to udowodnić. Co jakiś rodzę się takie zespoły, w których można upatrywać wielki zespół z przyszłość, który stanie się legendą, czymś więcej. Jednak często te kapele, gdzieś gubią się w swojej karierze, zatracając swój talent. Gdy w roku 1997 został założony z inicjatywy Ralfa Scheepersa i Mata Sinnera Primal Fear czułem, że to będzie wielka kapela, który przejdzie do historii heavy/power metalu. Przez lata budowali swoją pozycję, pokazując że są kapelą z wielkim potencjałem. Co jest potrzebne by zostać zespołem wielkości takiego Judas Priest? Przede wszystkim znakomite albumy, który utrzymane są na wysokim poziomie, kompozycje które nie są na jeden sezon, no i muzycy którzy nigdy nie zawodzą. Primal Fear właściwie przy każdym albumie udowadniał swoją wielkość. Jasne był moment słabszy jak w każdym zespole, ale w roku 2012 za sprawą „Unbreakable” Primal Fear powrócił do korzeni i przeżywa swoją drugą młodość. A najlepszy dowodem na wielki powrót Primal Fear do grania z pierwszych albumów jest nowe wydawnictwo o tytule „Delivering The Black”. Jeden z najbardziej wyczekiwanych krążków roku 2014 i jeden z tych wobec którego miał spore oczekiwania. Jeden z tych albumów, który wypada najlepiej w pierwszych tygodniach nowego roku.

Od nowego albumu wymagałem podobnego poziomu do „Unbreakable”, żeby nie pojawiały się zbędne wypełniacze, żeby było sporo killerów i żeby zespół w dalszym ciągu grał heavy/power metal przesiąknięty Judas Priest z ery „Painkiller”. „Delivering The Black” spełnia te wymagania, ale czy mogło być inaczej skoro mamy tutaj udaną kontynuację tego co słyszeliśmy na poprzednim wydawnictwie. Choć mimo wszystko można odnieść wrażenie, że tym razem mamy do czynienia z mocniejszym materiałem. Z czego to wynika? Najbardziej z tego co wyprawiają Alex i Magnus, bo to jest godne uwagi każdego smakosza szybkich, energicznych popisów gitarowych, które są oparte przede wszystkim na agresji, mrocznym klimacie i stylistyce Judas Priest. Momentami można odnieść wrażenie, że ta praca między dwoma gitarzystami układa się znacznie lepiej niż na poprzednim krążku. Już dwie pierwsze petardy są najlepszym dowodem na to. Otwierający „King For A Day” to kompozycja krótka, zwarta i dynamiczna. Tym razem Primal Fear stworzył kawałek, który spodoba się fanom „Nuclear Fire” czy „Devils Ground”. To jest właśnie cały primal fear, który nie bez powodu nazywany jest „niemieckim Judas Priest”. Podobne skojarzenia mogą się pojawić słuchając najszybszego i najagresywniejszego na płycie „Rebel Faction”. Też tutaj zespół próbuje stworzyć coś na miarę „Angel In Black” czy „Demons And Angels”. Ta sztuka się udało, bo i Ralf brzmi jakoś tutaj agresywniej jak za dawnych lat. Rob Halford byłby z niego dumny. Nie da się ukryć, że Ralf Scheepers to jeden z najlepszych wokalistów i po raz kolejny to udowadnia. Jednak płytę nie promował żaden z tych powyższych utworów, a właśnie nieco dziwny „When Death Comes Knocking”. Dziwny, dlatego że tutaj mamy stonowane tempo, nieco taki inny klimat, ale z drugiej strony słychać tutaj, że zespół chciał stworzyć coś na miarę „Defenders of The Faith” Judas Priest. Sam kawałek nawet się fajnie słucha i pewnie lepiej zabrzmi na koncercie. „Alive & On Fire” jakby stworzony na podobieństwo kompozycji Sinnera, ale zadbano o to, żeby brzmiało znacznie ostrzej i tak też jest. Przede wszystkim co może się podobać na tym albumie to spora ilość szybkich, rozpędzonych kawałków nasuwających „Nuclear Fire” czy „Devils Ground”. Nic dziwnego, że to właśnie taki „Delivering The Black” czy „Inseminoid”są mocnym punktem albumu. Ten drugi kawałek nawet złudnie przypomina „Nuclear Fire”, może to przez podobnie rozegraną linię melodyjną? Jeśli chodzi o średnie rytmy i bardziej stonowane tempo to rządzi tutaj „Road To asylum” który charakteryzują się podobnym klimatem co taki „Bad Guys Wear Black”. Z kolei taki „Never Pray for Justice” wydaje się nieco hard rockowy, ale dobra rytmika i dobrze dopasowana melodia czyni ten utwór kolejny udanym przebojem. To właśnie dzięki takim przebojom przetrwał lat i wyrobił swoją markę stając się zespołem takiej klasy. Dobrze, na płycie mamy jeszcze balladę w postaci „Born With a Broken Heart” i tutaj czuje niedosyt. Może lepiej byłoby gdyby tego kawałka już tutaj nie było? No warto też zaznaczyć, że Primal Fear pierwszy raz postarał się o 9 minutowy utwór i choć „One Night In December” brzmi jak zagubiony utwór z „New Religion” to jednak się broni. Ale śmiało można było go skrócić.

Tak wydawało się przed laty, że Primal Fear się wypalił, że kapela odpuszcza sobie walkę na rynku, jednak „Ubreakable” i teraz „Delivering The Black” pokazują że Primla Fear wrócił na dobre i nie wybiera się póki co na emeryturę. Nagrali znakomity album, który przypomina nieco czasy „Nuclear Fire”, troszkę debiutu no i ostatniego „Unbreakable”. Król heavy/power metalu wrócił i to nie tylko na jeden dzień, ale już na dobre. Póki co najlepszy album tego roku.


Ocena: 8.5/10


P.s Podziękowanie dla HMP za udostępnienie materiału

1 komentarz: