Jak rodzą się wielkie
kapele? Czy to nazwa wzbudza respekt? A może to właśnie
pomysłowość muzyków, ich zgranie odgrywa największą rolę?
Oczywiście że tak, ale bez poparcia tego dowodami, ciężko to
udowodnić. Co jakiś rodzę się takie zespoły, w których
można upatrywać wielki zespół z przyszłość, który
stanie się legendą, czymś więcej. Jednak często te kapele,
gdzieś gubią się w swojej karierze, zatracając swój
talent. Gdy w roku 1997 został założony z inicjatywy Ralfa
Scheepersa i Mata Sinnera Primal Fear czułem, że to będzie wielka
kapela, który przejdzie do historii heavy/power metalu. Przez
lata budowali swoją pozycję, pokazując że są kapelą z wielkim
potencjałem. Co jest potrzebne by zostać zespołem wielkości
takiego Judas Priest? Przede wszystkim znakomite albumy, który
utrzymane są na wysokim poziomie, kompozycje które nie są na
jeden sezon, no i muzycy którzy nigdy nie zawodzą. Primal
Fear właściwie przy każdym albumie udowadniał swoją wielkość.
Jasne był moment słabszy jak w każdym zespole, ale w roku 2012 za
sprawą „Unbreakable” Primal Fear powrócił do korzeni i
przeżywa swoją drugą młodość. A najlepszy dowodem na wielki
powrót Primal Fear do grania z pierwszych albumów jest
nowe wydawnictwo o tytule „Delivering The Black”. Jeden z
najbardziej wyczekiwanych krążków roku 2014 i jeden z tych
wobec którego miał spore oczekiwania. Jeden z tych albumów,
który wypada najlepiej w pierwszych tygodniach nowego roku.
Od nowego albumu
wymagałem podobnego poziomu do „Unbreakable”, żeby nie
pojawiały się zbędne wypełniacze, żeby było sporo killerów
i żeby zespół w dalszym ciągu grał heavy/power metal
przesiąknięty Judas Priest z ery „Painkiller”. „Delivering
The Black” spełnia te wymagania, ale czy mogło być inaczej skoro
mamy tutaj udaną kontynuację tego co słyszeliśmy na poprzednim
wydawnictwie. Choć mimo wszystko można odnieść wrażenie, że tym
razem mamy do czynienia z mocniejszym materiałem. Z czego to wynika?
Najbardziej z tego co wyprawiają Alex i Magnus, bo to jest godne
uwagi każdego smakosza szybkich, energicznych popisów
gitarowych, które są oparte przede wszystkim na agresji,
mrocznym klimacie i stylistyce Judas Priest. Momentami można odnieść
wrażenie, że ta praca między dwoma gitarzystami układa się
znacznie lepiej niż na poprzednim krążku. Już dwie pierwsze
petardy są najlepszym dowodem na to. Otwierający „King For
A Day” to kompozycja krótka, zwarta i dynamiczna.
Tym razem Primal Fear stworzył kawałek, który spodoba się
fanom „Nuclear Fire” czy „Devils Ground”. To jest właśnie
cały primal fear, który nie bez powodu nazywany jest
„niemieckim Judas Priest”. Podobne skojarzenia mogą się pojawić
słuchając najszybszego i najagresywniejszego na płycie „Rebel
Faction”. Też tutaj zespół próbuje stworzyć
coś na miarę „Angel In Black” czy „Demons And Angels”. Ta
sztuka się udało, bo i Ralf brzmi jakoś tutaj agresywniej jak za
dawnych lat. Rob Halford byłby z niego dumny. Nie da się ukryć, że
Ralf Scheepers to jeden z najlepszych wokalistów i po raz
kolejny to udowadnia. Jednak płytę nie promował żaden z tych
powyższych utworów, a właśnie nieco dziwny „When
Death Comes Knocking”. Dziwny, dlatego że tutaj mamy
stonowane tempo, nieco taki inny klimat, ale z drugiej strony słychać
tutaj, że zespół chciał stworzyć coś na miarę „Defenders
of The Faith” Judas Priest. Sam kawałek nawet się fajnie słucha
i pewnie lepiej zabrzmi na koncercie. „Alive & On Fire”
jakby
stworzony na podobieństwo kompozycji Sinnera, ale zadbano o to, żeby
brzmiało znacznie ostrzej i tak też jest. Przede wszystkim co może
się podobać na tym albumie to spora ilość szybkich, rozpędzonych
kawałków nasuwających „Nuclear Fire” czy „Devils
Ground”. Nic dziwnego, że to właśnie taki „Delivering
The Black”
czy „Inseminoid”są
mocnym punktem albumu. Ten drugi kawałek nawet złudnie przypomina
„Nuclear Fire”, może to przez podobnie rozegraną linię
melodyjną? Jeśli chodzi o średnie rytmy i bardziej stonowane tempo
to rządzi tutaj „Road To asylum”
który charakteryzują się podobnym klimatem co taki „Bad
Guys Wear Black”. Z kolei taki „Never Pray
for Justice”
wydaje się nieco hard rockowy, ale dobra rytmika i dobrze dopasowana
melodia czyni ten utwór kolejny udanym przebojem. To właśnie
dzięki takim przebojom przetrwał lat i wyrobił swoją markę
stając się zespołem takiej klasy. Dobrze, na płycie mamy jeszcze
balladę w postaci „Born With a Broken Heart”
i tutaj czuje niedosyt. Może lepiej byłoby gdyby tego kawałka już
tutaj nie było? No warto też zaznaczyć, że Primal Fear pierwszy
raz postarał się o 9 minutowy utwór i choć „One Night In
December” brzmi jak zagubiony utwór z „New Religion” to
jednak się broni. Ale śmiało można było go skrócić.
Tak
wydawało się przed laty, że Primal Fear się wypalił, że kapela
odpuszcza sobie walkę na rynku, jednak „Ubreakable” i teraz
„Delivering The Black” pokazują że Primla Fear wrócił
na dobre i nie wybiera się póki co na emeryturę. Nagrali
znakomity album, który przypomina nieco czasy „Nuclear
Fire”, troszkę debiutu no i ostatniego „Unbreakable”. Król
heavy/power metalu wrócił i to nie tylko na jeden dzień, ale
już na dobre. Póki co najlepszy album tego roku.
Ocena: 8.5/10
P.s Podziękowanie dla HMP za
udostępnienie materiału
Solidna robota.
OdpowiedzUsuń