Kiedy w połowie lat 90
był bum na power metal, nagle zaczęło powstawać wiele formacji,
które chciały poszerzać ten gatunek muzyczny. Do tego
szerokiego grona na pewno należy zaliczyć niemiecką formację
Brainstorm. Choć powstała pod koniec lat 80, to jednak ich przygoda
z power metalem na dobre rozpoczęła się w 1997 roku. Można rzec,
że ta kapela nie wie co to zmęczenie, nie wie co to złożenie
broni i poddanie się. Mają na swoim 10 albumów i kilka jakże
udanych wydawnictw, które ustawiły ten zespół w
drugiej, a może nawet i pierwszej lidze jeśli chodzi o power metal.
Nic nie muszą udowadniać to fakt, ale stęskniłem się za jakimś
mocniejszym uderzeniem, a przede wszystkim za graniem melodyjnym i
godnym zapamiętania. Niestety ostatnie wydawnictwa do takich nie
należały. Czy nowy album „Firesoul” to nadzieja na coś
lepszego? Może powrót do korzeni?
Takie nadzieje zrodziły
się w momencie spojrzenia na okładkę, która wygląda
podobnie do tej zdobiącej „Soul Temptation”. Jednak materiał
nie jest już tak łatwy do porównania. Jasne Brainstorm nie
zamierza udawać kogoś kim nie jest, tak więc słychać od samego
początku że trzymają się swojego stylu. Jest to dalej power
metal. Agresywny, melodyjny, nieco amerykański, ale wciąż na
solidnym poziomie. Pytanie tylko czy udało się zmajstrować
ciekawszy materiał, kompozycje które dałyby się zapamiętać?
I to jest dobre pytanie, bowiem Brainstorm miał ostatnio z tym
problem. Od czasu „Downburst” nic ciekawego nie pojawiło się.
Nie owijając w bawełnę trzeba stwierdzić, że „Firesoul” miał
potencjał na bardzo dobry album, ale nie został w pełni
wykorzystany. Jest soczyste i takie drapieżne brzmienie, nie brakuje
ostrych zagrywek Torstena i Milana, ani mocnego uderzenia, tylko
momentami górę bierze toporność czy monotonność i wtedy
robi się nie ciekawie. Wciąż ozdobą muzyki Brainstorm jest
wokalista Andy B Franc, który ma mocny i doniosły głos, a
jego zaloty pod Bruce'a Dickinsona można uznać za zaletę. Pisząc
o monotonności miałem na myśli takie momenty jak „Recall
The real”, które działają na nie korzyść
Brainstorm. Słaby, nijaki utwór, który jest tylko
wypełniaczem. Drugim takim zbędnym kawałkiem jest „The
Choosen”. Rockowy „And i Wonder” tez
jest tutaj zbyteczny. Zastanawiacie się gdzie w tym potencjał?
Album poza tymi 3 utworami ma całkiem udany materiał, zwłaszcza
jeśli ma się ochotę na agresywny, drapieżny power metal, z lekkim
nowoczesnym feelingiem. Już otwieracz „Erased By The dark”
wprawia słuchacza w dobry nastrój i pozwala mieć nadzieje na
całkiem udany album. Troszkę brzmi to jak skrzyżowanie Firewind i
Nightmare, ale przecież nie pierwszy raz Brainstorm gra ciężej i
drapieżniej. W podobnej stylizacji utrzymany jest tytułowy
„Firesoul”. Jednak zespół osiąga szczyt
swoich możliwości w rozpędzonym „Shadowseeker”
czy przebojowym „Feed Me Lies”. No i jest jeszcze
znakomity „What Grows Inside”, który
przenosi nas do najlepszych lat Brainstorm i można rzec, że to jest
definicja stylu niemieckiej formacji.
Może „Firesoul” nie
jest najlepszym albumem w historii Brainstorm, ale z pewnością
znakomicie oddaje stare czasy i pokazuje że kapela wie jeszcze jak
grać mocny power metal. Jest kilka niedociągnięć, słabych
momentów, ale i tak całościowo jest to najlepszy krążek od
czasów „Downburst”, a może i nawet właśnie „Soul
Temptation”? Bardzo udany album, który pokazuje że zespół
jeszcze stać na porządne wydawnictwa, które nie są
przekombinowane i nijakie jak to miało miejsce przy ostatnich
produkcjach. Warto sięgnąć po „Firesoul”.
Ocena: 7.5/10
P.s Recenzja przeznaczona
dla magazynu HMP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz