Bardzo popularną nazwą
zespołu jest Aggressor i w wyszukiwarce można uzyskać kilka
wyników. Większość z tego co uzyskujemy to właściwie
kapele grające thrash czy death metal. Nic dziwnego, w końcu ta
nazwa jest prosta i bardzo dobrze oddaje styl thrash metalu. Ciekawą
propozycją okazuje się tutaj być meksykański Aggressor, który
należy do grupy młodych kapel szukających swojego miejsca w
muzycznym światku. Od ich debiutu „Release of Aggression” minął
rok to jednak album ten nie stracił na swojej mocy i świeżości. W
czym tkwi jego siła?
Przede wszystkim jest to
album, który został nagrany przez zgranych muzyków,
którzy dobrze się rozumieją, którzy wiedzą jak
zadowolić fanów thrash metalu. Grają może prosty, wtórny
i znanym nam wszystkim thrash metal rodem z płyt Kreator,
Destruction czy Megadeth, ale ma to swój urok. Zwłaszcza, że
grają prosto z serca, szczerze i sprawia im to wielką radość.
Przy okazji odtwarzają nam lata 80 czy 90. Nawet przybrudzone
brzmienie odgrywa tutaj swoją rolę, przybliżając nam jeszcze
bardziej tamte czasy. Ciekawe logo kapeli, kolorystyczna okładka
przypominające te z płyt Sodom sprawiają, że nie można się
oprzeć ciekawości jak całość się prezentuje pod względem
muzycznym. Album otwiera rozbudowany „Release of Aggression”
który od razu zdradza, że mamy do czynienia z typowym thrash
metalowym łojeniem. Jest szybkość, agresja, dbałość o
techniczny aspekt, tak więc zespół niczego nie pominął.
Meksykański Aggressor bardzo zapatrzony jest w niemiecki thrash
metal i to do tego stopnia, że lider grupy Jack Daniel brzmi jak
Mile Petrozza. Podobnie jak lider Kreator gra na gitarze i śpiewa.
Wokalnie można dostrzec sporo podobieństw w manierze wokalnej i w
stylu jakim obaj panowie śpiewają. Mocny riff, ostre wejście i
szybko „Genetic Experiment” przeradza się w
prawdziwą petardę. Właściwie album został zbudowany na tego typu
utworach. „Crippled Justice” czy „Broken
Ritual” pokazuje, że duet gitarowy w Aggressor potrafi nie
tylko zaimponować agresywnością, ale i pomysłowością. Każdy
utwór został oparty na melodyjnych i zadziornych motywach,
które mogą się podobać. Można im zarzucić, że każdy
utwór jest podobny do siebie, nieco zagrany na jedno kopyto,
że brakuje elementu zaskoczenia. Ma to też swoje plusy, bowiem
dostajemy 8 ostrych, czysto thrash metalowych utworów i nie ma
tutaj miejsca na komercję, na nie potrzebne zwolnienia. Znów
przypomina się nie jeden album Kreator. Bardziej urozmaicony riff
dostajemy w „Social Virus”, który swoim
nieco progresywnym charakterem przypomina dokonania Anthrax. Od
początku do końca zespół stawia na szybkość, agresję i
nic się nie zmienia w „Days of Rage”. Co ciekawe
nawet cover Judas Priest w postaci „Painkiller” w
pasował się do konstrukcji albumu.
Płyta skierowana do
prawdziwych fanów thrash metalu, do maniaków tego
gatunku. Każdy kto lubi Kreator, czy Destruction polubi od razu to
co gra meksykański Aggressor, bez względu na to że nie grają
niczego nowego, że grają nieco jakby na jedno kopyto. Można, a
nawet trzeba im to darować, zwłaszcza że nie jeden będzie właśnie
za tego typu graniem, gdzie od początku do końca dostajemy
prawdziwe thrash metalowe łojenie. Takich płyt thrash metalowych
też nigdy za dużo.
Ocena: 8/10
P.s podziękowanie dla Mario Gallardo za przesłanie materiału :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz