Pamięta ktoś jeszcze taki zespół
jak Steel Prophet? Zespół który był dla wielu
amerykańskim Gamma Ray, choć w ich muzyce można było usłyszeć
coś z Attacker, coś z Judas Priest czy Iron Maiden. Mieli sporo
udanych albumów i tym największym osiągnięciem był „Book
of the dead”. Energiczny, melodyjny krążek, ukazujący to co
najlepsze w amerykańskim power metalu. Niestety zespół po
nagraniu kilku albumów przepadł bez wieści. Teraz po 10
latach powracają z nowym albumem zatytułowanym „Omniscient”.
Tyle lat zmarnowane, tyle lat
oczekiwania, ale w sumie warto było czekać, bo zespół wciąż
wie jak grać metal. Na pewno ucieszy was fakt, że skład zespołu
jest bliski temu z „Book of the Dead”. Jest basista Dennis,
gitarzysta Blakmoor i wokalista Mythiasin, czyli najważniejsi
członkowie Steel Prophet. To już od samego początku napawało
optymizmem. Zresztą już patrząc na okładkę z starym logiem
zespołu widać, że Steel Prophet chce nawiązać do swoich korzeni.
Zespół mimo swoich lat, mimo sporej przerwy od grania nie
zatracił swojego charakteru, ani też nie zapomniał co to jest
power metal. Cieszy właśnie, to że słychać od samego początku
że to jest Steel Prophet. Może „Omniscient” jest bardziej
progresywny, może bardziej specyficzny, bardziej zróżnicowany,
ale to wciąż power metal, taki jaki prezentowali choćby na „Book
of The Dead”. Wiele przemawia właśnie za tym, że jest to ich
najlepszy album od czasów właśnie „Unseen” czy
wspomnianego wcześniej „Book Of The Dead”. Płytę otwiera
„Tricky of The Scourge”. Utwór progresywny,
może nieco przekombinowany, ale utrzymany w stylu Steel Prophet.
Najważniejsze, że został zachowany styl amerykańskiego power
metalu. Cieszy tutaj zwłaszcza przyspieszenie w środkowej części.
Stary, dobry, agresywny i melodyjny Steel Prophet wybrzmiewa w „When
i Remake The World”.Słychać, że zespół jest w
dobrej formie i nie zatracili swojego charakteru, swoje tożsamości,
a przecież tak mogła potoczyć się ich historia. Schleyer to drugi
gitarzysta i jest to nowy członek zespołu, który wniósł
nieco świeżości, jednocześnie nie zaburzając to do czego zespół
nas przyzwyczaił. Na „Book of The Dead” nie brakowało
inspirowania się Iron maiden i tutaj też to słychać. Najbardziej
w rozbudowanym i urozmaiconym „911”. Z każdym
utworem płyta nabiera rumieńców i udowadnia że to najlepszy
album od czasów „Book of The Dead”. Nie ustępują i z
„Chariots of the Gods” dostajemy kolejny killer,
który można też potraktować jak swoisty przebój. W
tym utworze można dostrzec to wszystko co składa się na
amerykański power metal. Fani Metal church czy właśnie „Giants
of Canaan” Attacker będą zachwyceni. Przebojowość i tworzenie
melodyjnych riffów to były kiedyś atuty tego zespołu. Ale
kiedy to było? Kilkanaście lat temu. Jednak „The Tree of
Knoledge” pokazuje, że wciąż mają muzycy to w sobie i
wciąż potrafią tworzyć tego typu przeboje. Dalej mamy 6 minutowy
„666 is Everywhere” i jest to ciekawy, pomysłowy
utwór, który pokazuje że można grać lekko i
przyjemnie, jednocześnie nie tracąc na metalowym charakterze.
Troszkę słabszy się wydaje „Aliens, spaceships and Richard
Nixon”, ale jest to utwór, który przede
wszystkim podkreśla tematykę jaka zdominowała ten album.
Progresywny „Through Time and Space” ma kilka
dobrych momentów, jednak można było to pociągnąć w stronę
szybkiego power metalu, aniżeli wyuzdanego progresywnego metalu. Kto
lubi Judas Priest z okresu „Painkillera” ten powinien zachwycić
się takim „Transformation Staircase”. Całość
zamyka utwór „1984”, który brzmi jak
zagubiony utwór Anthrax. Co ciekawe nawet Rick śpiewa tutaj
jak sam Joe Belladona.
Jeden z ciekawszych albumów
jeśli chodzi o amerykański power metal w tym roku. Płyta brzmi
nieco jak „Giants of Canaan” Attacker. Jest tutaj podobna
agresja, soczyste, przybrudzone brzmienie, popisy wokalne Ricka, czy
w końcu identyczna konstrukcja utworów. Steel Prophet wraca
do gry i zrobił to najlepiej jak mógł, nagrywając po prostu
najlepszy album od czasów „Book Of the Dead”. To dobrze
rokuje jeśli chodzi o przyszłość tej kapeli.
Ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz